poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Ziaja liście manuka, czyli pasta, która mnie skrzywdziła ...



W mojej blogowej przestrzeni rzadko recenzuję produkty, które się u mnie nie sprawdziły. Dlaczego? Bo albo nie jestem jedyna i wiem, że nie chcecie setny raz czytać o tym samym, albo wiem, że produkt ma szansę sprawdzić się u innych a moja negatywna recenzja niczego nie zmieni. Zdaję sobie sprawę z tego, że zapewne znajduję się w nielicznym odsetku osób niezadowolonych z kultowej już pasty Ziaja liście manuka. I już na początku chciałabym zaznaczyć, że nie do końca jest tak, że jestem niezadowolona z jej działania ... Po prostu nieszczęśliwie zdarzyło się, że pasta, która służy zapewne wszystkim, mi zrobiła krzywdę. Ale żeby tradycji stało się za dość, zaczynamy od opisu producenta !


Głęboko oczyszczający, spłukiwany produkt w formie pasty. Skutecznie redukuje niedoskonałości skóry. Przywraca skórze naturalną równowagę i świeżość.

Substancje czynne głęboko oczyszczające:
- ekstrakt z liści Manuka o działaniu antybakteryjnym,
- ściągająco-normalizująca zielona glinka,
- aktywna baza myjąca.

Czysta i świeża skóra:
- odblokowuje pory skóry z nadmiaru sebum,
- ma delikatne właściwości ściągające i złuszczające,
- zapobiega powstawaniu zaskórników,
- przeciwdziała tworzeniu nowych niedoskonałości skóry,
- przygotowuje skórę do zabiegów pielęgnacyjnych. 





Aqua (Water), Hydrated Silica, Glycerin, Polyethylene, Sodium Laurenth Sulfate, Titanium Dioxide, Cellulose Gum, Panthenol, Illite, Propylene Glycol, Leptospermum Scoparium Leaf Extract, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Diazolidinyl Urea, Methylparaben, Propylparaben, Parfum (Fragrance), Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.







Pasta zamknięta jest w miękkiej tubce o pojemności 75 ml. Jej konsystencja bardzo mnie zaskoczyła, bo szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego. Konsystencja bardzo przypomina mi produkty antytrądzikowe Garniera, które namiętnie stosowałam w wieku nastoletnim - bez większego skutku z resztą. Zdecydowanie nie przypomina pasty, a widoczne w niej niebieskie drobinki są bardzo ostre. Słowem - mocny z niej zdzierak. Całość zamyka bardzo przyjemny i delikatny zapach. 

Moim głównym celem było pozbycie się zaskórników z nosa. Mam na ich punkcie fioła, chcę, żeby zniknęły a one jak na złość sobie nic z tego nie robią. Pomyślałam sobie, że skoro tyle dziewczyn jest oczarowanych działaniem pasty, to na pewno poradzi sobie z moimi zaskórnikami. Tym sposobem za pierwszym razem zaaplikowałam pastę jedynie na nos. Byłam bardzo zaskoczona ostrością drobinek, dlatego starałam się wykonywać masaż najdelikatniej jak umiałam. Efekt? Część zaskórników zniknęła, część stała się mniej widoczna, pory oczyszczone i ściągnięte, a ja bardzo zadowolona. Kolejnym razem postanowiłam zatem rozszerzyć działanie pasty na pozostałe rejony twarzy - w szczególności brodę i czoło. Tak jak poprzednio zauważyłam spore oczyszczenie, ale moja skóra zareagowała okropnym ściągnięciem. Mimo moich starań, aby ją nawilżyć i zregenerować, skóra wciąż była nieziemsko ściągnięta i oczywiście wnet zaczęła produkować nadmiar sebum. W dodatku bardzo przeszkadzała mi ta niesłychana ostrość drobinek.

Kolejnym razem postanowiłam nałożyć pastę na twarz jako maseczkę. Delikatnie rozprowadziłam ją na skórze i pozostawiłam na ok. 7 min, a następnie spłukałam. Ponownie byłam zadowolona z efektów. Do czasu ...
Na pierwszą rzecz zwróciła mi uwagę moja siostra - podkład na mojej twarzy wyglądał inaczej niż zwykle - po prostu bardzo było go widać i w żaden sposób nie mogłam go zaaplikować tak, aby wtopił się w skórę. Znałam ten efekt z kuracji retinoidami - skóra po prostu bardzo chciała pić. Postanowiłam odstawić na pewien czas pastę, postawiłam na nawilżanie i regenerację. Po tygodniu znów skusiłam się na liście manuka. Suche skórki zaczęły pojawiać się jak szalone, ale nie to było najgorsze. Moją skórę pokrył okropny wysyp - wysyp jakiego nie miałam od bardzo, bardzo dawna. Całe czoło pokryte było małymi pryszczykami - niektóre były podskórne, niektóre nie. Na brodzie i skroniach pojawiły się bardzo bolesne krosty, które za nic w świecie nie chciały zejść. 

Z opresji uratował mnie hammam, który według mnie oczyszcza 100 razy lepiej niż pasta i w dodatku nie jest tak agresywny. Powoli wracam do normy, ale po pastę już nigdy więcej nie sięgnę.




Tak jak pisałam we wstępie - zdaję sobie sprawę z tego, że jestem w bardzo nielicznej mniejszości, aczkolwiek zetknęłam się na wizażu z kilkoma negatywnymi opiniami. Wiem, że pasta ma rzesze fanek, ale jeśli również zareagowałyście na nią negatywnie, dajcie znać.


A jak u Was spisała się pasta? 




sobota, 23 sierpnia 2014

Cudowne oczyszczanie z Make Me Bio



Od pewnego już czasu staram się powoli zastępować stosowane przeze mnie produkty do pielęgnacji twarzy na te mniej naszpikowane chemią, bardziej delikatne i bardziej wartościowe. Wybór tego typu produktów na rynku jest coraz większy, a ich dostępność również jest coraz lepsza. Na razie nie liczę na to, że będą pojawiać się w ofercie drogerii, ale samo to, że powstaje coraz więcej tzw. eko sklepów, wskazuje na rosnącą popularność tego typu produktów. Jednym z producentów naturalnych kosmetyków pielęgnacyjnych jest firma Make Me Bio, która w swojej ofercie ma m.in. recenzowany dziś przeze mnie Delikatny puder myjący. Jeśli jesteście ciekawe jak się sprawdził, zapraszam na recenzję. 


100% naturalny i łagodny puder myjący do twarzy dla skóry wrażliwej. Delikatnie oczyszcza skórę twarzy, pozostawiając ją czystą i świeżą. Produkt zawiera białą glinkę, która jest glinką bardzo miękką, łagodną i nie odtłuszczającą nadmiernie skóry, dlatego jest głównie polecana do pielęgnacji cery delikatnej, wrażliwej, naczynkowej i suchej. Szczególnie polecana jest też do cery szarej i zmęczonej. Kaolin łagodnie oczyszcza i odżywia skórę, a jednocześnie działa odświeżająco. Ściąga pory, rewitalizuje i odżywia nawet najbardziej zmęczoną skórę.





Niewielką ilość proszku wymieszać z wodą w dłoni lub oddzielnym pojemniku. Delikatnie masując umyć twarz następnie spłukać zimną wodą. Można używać również jako maseczkę do twarzy: Puder wymieszać z wodą i dodać kilka kropel ulubionego olejku (olej z oliwek, olejek Jojoba czy olejek migdałowy) Nałożyć na oczyszczoną skórę twarzy pozostawić na 10 minut następnie spłukać letnią wodą.



INCI: Kaolin, Avena Sativa (Oat) Meal, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower Oil, Rosa Damascena (Rose) Flower Oil.

Składniki: Biała Glinka, owies, olejek lawendowy, olejek różany.





Puder zamknięty jest w uroczym, przyciągającym wzrok słoiczku o pojemności 60 ml., które pierwotnie obwiązane jest sznureczkiem wraz z doczepioną do niego informacją producenta. Opakowanie jest szczelne, a zatem nie musimy się obawiać, że produkt nam się wysypie. 
Jak możecie zobaczyć na zdjęciu wyżej, puder jest bardzo miałki i wygląda na jednolity. Jeśli spodziewacie się lawendowego czy różanego zapachu, to niestety muszę Was rozczarować. Puder pachnie jak typowa glinka :) 
Produkt bardzo szybko rozpuszcza się w wodzie i dopiero wtedy ujawnia swoją niespodziankę - według mnie są to maleńkie płatki owsa. 




Zgodnie z zaleceniami puder stosuję dwojako przy czym opcja numer 2 bardziej przypadła mi do gustu. Zdarzyło mi się kilka razy użyć go w sposób tradycyjny tj. wymieszać z wodą i delikatnie umyć twarz. Niestety nie spodobało mi się to, że konsystencja jest zbyt wodnista i miałam niemałe problemy z aplikacją. W opcji maseczka według mnie sprawdził się o wiele lepiej. Do oddzielnej małej miseczki na dipy wsypuję płaską łyżeczkę pudru, dodaję kilka kropel olejku jojoba od Paese oraz wodę, aby uzyskać pożądaną konsystencję. Całość aplikuję na twarz i pozostawiam na 10 minut. Efekt? Świetnie oczyszczona skóra, która dzięki glince jest ładnie rozjaśniona. Puder minimalizuje pory oraz likwiduje zaskórniki, natomiast olejek jojoba zapobiega nadmiernemu wysuszeniu i odżywia. Po takiej kuracji skóra jest gładka, miękka i wygląda bardzo zdrowo. 

W związku z tym, że puder nadaje się do każdego rodzaju twarzy, polecam go gorąco każdej z Was. Gwarantuję, że poradzi sobie lepiej niż nie jeden chemiczny środek z drogerii :) W zależności od potrzeb Waszej skóry możecie wzbogacać go o wybrane olejki. Swój egzemplarz pudru zamówiłam z oficjalnej strony Make Me Bio (klik), gdzie kosztuje 27 zł. Mam ochotę również na różany krem, ale najpierw muszę zużyć mój krem Sylveco. 


Miałyście do czynienia z produktami z Make Me Bio?
Słyszałyście o ich ofercie?
Co myślicie o naturalnej pielęgnacji?





wtorek, 12 sierpnia 2014

Ulubieńcy lipca




Pozostając w tematyce lipca dziś chciałabym Wam pokazać moich ubiegłomiesięcznych ulubieńców. Zanim jednak przejdę do tematu, chciałabym Wam bardzo serdecznie podziękować za Waszą obecność na blogu - liczba wyświetleń ostatniego posta była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Jeżeli macie chęć, zapraszam Was do komentowania oraz śledzenia strony. Sprawiacie mi tak wiele radości ! 

Lipcowe upały dały mi się mocno we znaki. Moja skóra radziła sobie z nimi średnio, w związku z czym moja lipcowa pielęgnacja polegała przede wszystkim na nawadnianiu i nawilżaniu mocno wysuszonej słońcem skóry. Natomiast jeśli chodzi o makijaż, postawiłam na zmatowienie cery i kolorowe barwy na ustach. 




The Body Shop, Wild Argan Oil Masełko do ciała - trafiło do mnie jako nagroda w konkursie organizowanym przez TBS na facebooku. Ujęło mnie cudownym zapachem, mocno zbitą i konkretną konsystencją oraz fantastycznym działaniem. Oparte na maśle shea i maśle kakaowym wspaniale i długotrwale nawilża, pozostawia skórę gładką, miękką i pachnącą. Totalnie się zauroczyłam ! Seria Wild Argan Oil dostępna jest od 8 sierpnia w sklepach The Body Shop.

Na pełną recenzję zapraszam tutaj : KLIK




Swojej lipcowej pielęgnacji nie wyobrażam sobie również bez duetu polskiej marki Dermedic, a mianowicie : Płynu micelarnego oraz Maski nawadniającej z serii Hydrain3 Hialuro przeznaczonej do skóry bardzo suchej i odwodnionej. 
Micel bardzo fajnie oczyszcza, a przy tym jest nieziemsko delikatny dla skóry. Pozostawia skórę mięciutką, nawilżoną i pozbawioną zanieczyszczeń. Maska z kolei głęboko nawilża, a w zasadzie nawadnia nawet bardzo suchą cerę. Duet wspaniale łagodzi podrażnienia posłoneczne i przywraca skórze właściwy poziom nawilżenia. Oba mają piękny, delikatny zapach. 

Na pełne recenzje zapraszam tu : płyn micelarny , maska.




Kasztanowy żel do nóg Ziaja okazał się wybawcą dla moich opuchniętych stóp. Jeżeli borykacie się z takim problemem podczas upałów, warto sięgnąć po specjalne żele, które uspokoją stopę. W moim przypadku najskuteczniejsza okazała się właśnie Ziaja. Żel kosztuje niewiele, a daje duże ukojenie, nawilżenie i odświeżenie. Towarzyszył mi w podróżach i był stałym elementem w mojej lipcowej kosmetyczce.




Pat&Rub, Relaksujący balsam do rąk - wiecie jak pachnie trawa cytrynowa połączona z kokosem? Jeśli nie, koniecznie powąchajcie ten balsam ! Jest to mój absolutny hit. Uwiódł mnie nie tylko swoim zapachem, ale w szczególności składem i działaniem. Bogactwo olejków, prawdziwe i długotrawałe nawilżenie oraz ładniejsze i silniejsze paznokcie. Przyznaję - jestem uzależniona. 

Pełna recenzja : KLIK




Inglot, Matujący puder transparentny - Pisałam o nim już rok temu, piszę o nim również teraz. Dlaczego? Bo nie wyobrażam sobie wakacyjnego makijażu bez niego. Na co dzień mam dosyć suchą skórę, która w czasie upałów nagle płata mi figla i wydziela mnóstwo sebum. Inglot gwarantuje mi szybkie i wygodne zmatowienie. Puder jest malutki, więc bez problemu mieści się w kosmetyczce i torebce. W środku znaleźć możemy małą poduszeczkę, przy pomocy której aplikujemy produkt na twarz. Mat jest bardzo fajny, długotrwały - słowem : mój must have !

Na pełną recenzję zapraszam tutaj : KLIK




W związku z tym, że nie mam zdolności manualnych, a cienie w moich rękach stanowią poważne zagrożenie (dla mnie i dla doznań estetycznych otoczenia), główny nacisk stawiam na usta. Oprócz koloru, nie mogłam zapomnieć oczywiście o pielęgnacji. W tej roli świetnie sprawdziła się Aloesowy balsam do ust Coloris, Laura Conti. Świetnie i długotrwale nawilża, sprawdza się również jako baza pod pomadkę. Moje usta bardzo go polubiły - są mięciutkie, gładkie, zrelaksowane i gotowe na nałożenie koloru. 

W lipcu kładłam nacisk na dziewczęce i intensywne kolory. Jeśli chodzi o ciepłe barwy, najczęściej sięgałam po szminkę Astor Soft Sensation o numerze 111. Intensywna, truskawkowa czerwień pięknie prezentowała się na ustach nie narażając mnie na dyskomfort myślowy typu : czy przypadkiem się nie zrolowała, czy nie mam białych plamek na ustach, czy nie wyglądam jak dziwoląg? 
Recenzja : KLIK

Z kolei jeśli chodzi o zimne barwy, najczęściej stosowałam Babylips od Maybelline w słodko różowym odcieniu Pink Punch. Jest to bardzo dobrze napigmentowana pomadka ochronna, która oprócz tego, że nadaje ustom naprawdę uroczy kolor, to w dodatku pielęgnuje. Myślę, że zasługuje na odrębną recenzję, dlatego dziś jedynie Wam ją wizualnie zaprezentuję. Jeśli nie znacie Babylips, zapraszam do obserwowania bloga. Recenzja na pewno się pojawi :)




Znacie któryś z produktów?
Jacy są Wasi lipcowi ulubieńcy?




niedziela, 10 sierpnia 2014

Lipcowe zużycia



Lipiec był dla mnie miesiącem rozpusty. Jak zobaczycie moje zużycia są w zasadzie minimalne, natomiast swoje zapasy powiększyłam o bardzo dużą liczbę nowości. Z każdego wyjazdu coś przywoziłam, natomiast na same wyjazdy zawsze musiałam coś dokupić. Niebawem zapraszam Was na lipcowych ulubieńców, natomiast dziś przed Wami ta niewielka ilość produktów, którą udało mi się zużyć. Co się sprawdziło, a co okazało się kompletną klapą? Zapraszam do lektury :)




Apis Natural Cosmetics, Arbuzowy mus do ciała z mango i wit. E - bardzo przyjemny balsamik o lekkiej konsystencji. Zapach według mnie był bardziej landrynkowy aniżeli arbuzowy, jednakże w dalszym ciągu bardzo miły dla nosa. Łatwy w aplikacji, szybko się wchłaniał i pozostawiał skórę miękką i nawilżoną na wiele godzin. 

Cena : 16,00 zł.




Le Petit Marseillais, Mleczko nawilżające do skóry bardzo suchej - to niewątpliwie mój hit miesiąca ! Cudowny zapach, fantastyczne działanie. Czego chcieć więcej? Lekka, ale treściwa konsystencja oparta na maśle shea sprawiła, że aplikacja tego produktu stała się moim codziennym rytuałem. Skóra stała się miękka, nawilżona, zrelaksowana a przebarwienia zaczęły blaknąć. Niestety nie obyło się bez przecinania opakowania. Wygodna pompeczka okazała się felerna, gdy produktu było już mniej. Po rozcięciu opakowania na dnie znalazłam sporą ilość mleczka.

Na pełną recenzję zapraszam tutaj.




Uriage, Woda termalna - nie liczę, które to już opakowanie ... Woda termalna stała się jednym z podstawowych elementów podczas porannej i wieczornej pielęgnacji. Towarzyszyła mi jako odświeżenie w czasie upałów, łagodziła podrażnienia po opalaniu oraz po depilacji. Uraige cenię za wygodę - nie trzeba wycierać wody chusteczką, a także za skład i przystępną cenę. Kolejne opakowanie stoi już na półeczce :)

Na pełną recenzję zapraszam tutaj.




Douglas, XL.xs , Delikatny lotion do demakijażu - Ten mały produkt stał się moim faworytem w dziedzinie demakijażu oczu. Jak żaden inny potrafi delikatnie i skutecznie zmyć makijaż. Nie podrażnia, nie wysusza delikatnej skóry oczu. Potrafię mu wybaczyć nawet to, że pozostawia tłustą warstewkę. W ofercie występuje w dwóch wersjach : małej (jak na zdjęciu) i pełnowymiarowej. Tym razem zaoopatrzę się w większą. 

Na pełną recenzję zapraszam tu.




Lirene, Peeling enzymatyczny w saszetce - jeden z moich saszetkowych ulubieńców. Sięgam po niego zawsze podczas wyjazdów oraz gdy aktualnie nie mam żadnego zdzieraka. Kosztuje gorsze, a fantastycznie złuszcza naskórek i oczyszcza twarz. Efekt : miękka, gładka cera o wyrównanym kolorycie. 




Maybelline, Master Precise Liquid Eyeliner - to mój pierwszy eyeliner w mazaku. Ma bardzo fajną końcówkę, która pozwala precyzyjnie rysować cieńsze i grubsze kreski. Bardzo dobra pigmentacja sprawia, że nie trzeba męczyć się ze zbyt jasnym odcieniem czy smugami. Łatwy w zmywaniu i aplikowaniu. Trwałość pozostawia jednak wiele do życzenia - po kilku godzinach potrafił blaknąć, mocno się kruszył. Mimo wszystko wspominam go bardzo dobrze, bo to dzięki niemu podszkoliłam się w rysowaniu kresek.


Używałyście któregoś z tych produktów? Jak je oceniacie?
Jak tam Wasze lipcowe zużycia? :)





piątek, 8 sierpnia 2014

Moja ulubiona pomadka na lato : Astor Soft Sensation Vitamin & Colagen Lipstick



Nie wiem jak Wy, ale ja latem staram się być bardziej kolorowa. Jeszcze rok temu do tematu pomadek podchodziłam nieśmiało. Wyobrażałam sobie, że przez ten kolor na ustach wszyscy będą się na mnie patrzeć, a jako że nie lubię być w centrum uwagi, zwyczajnie mnie to krępowało. Lubiłam oglądać pomadki, sprawdzać ich kolory i wyobrażać sobie jak też bym w nich wyglądała. Początkowo czułam się dziwnie, ponieważ w moim mniemaniu z pomadką na ustach wyglądałam po prostu dziwnie. Z biegiem czasu pomadka stała się elementem mojego codziennego makijażu, stała się wykończeniem i dodatkiem do stroju. Dziś chciałam Wam pokazać pomadkę, którą tego lata na usta nakładam najczęściej. Przed Wami Astor Soft Sensation w odcieniu 111.

Główny składnik nowej szminki to odżywczy koktajl kolagenu i witamin A, C i E. Kolor trwa i trwa, dzięki kompleksowi Color Protect i filtrom słonecznym (SPF 20), które chronią delikatną skórę warg. Nowa szminka wygląda niezwykle elegancko. 




Astor Soft Sensation to pomadka zamknięta w gustownym białym opakowaniu z różowymi wstawkami. Bardzo podoba mi się taki design - dziewczęcy i elegancki, w dodatku zamykany na klik, więc nie grozi nam niebezpieczeństwo otwarcia się w torebce :)
Jeszcze bardziej podoba mi się natomiast to, co kryje się wewnątrz opakowania. Kolor 111 kojarzy mi się z truskawką : soczystą, słodko-kwaśną i pachnącą latem. Być może dlatego stała się faworytem tych wakacji. 
Pomadka jest dobrze napigmentowana  w związku z czym nie trzeba aplikować dużo produktu. Krycie jest również bardzo dobre już po pierwszym maźnięciu. 




Tradycyjny sztyft pozwala na precyzyjne pokrycie ust, a miękka, kremowa konsystencja sprawia, że pomadka sunie po wargach. Bardzo ważne jest to, że całość wygląda bardzo naturalnie i estetycznie - pomadka schodzi z ust równomiernie, nie tworzy białych kreseczek, nie podkreśla suchych skórek ani się nie waży. Kolor utrzymuje się na ustach do kilku godzin, chociaż przy jedzeniu i piciu szybko "się zjada".

Usta pomalowane 111 wyglądają według mnie kobieco, soczyście i apetycznie. Są ładnie nawilżone i mięciutkie. 
Dla osób wrażliwych na zapachy : pomadka ma delikatny, ładny zapach - w zupełności odmienny od niektórych nachalnych pomadkowych "zapachów". Na ustach zupełnie niewyczuwalny. 




Wielką zaletą jest to, że w serii możemy znaleźć mnóstwo kolorów i wybrać sobie to, co nam się zamarzy. Pomadki Astora można dostać w zasadzie w każdej drogerii: od Super-Pharmu poprzez Rossmanna a kończąc na osiedlowych sklepikach. Cena : ok. 25 zł. 




I jak Wam się podoba?
Lubicie pomadki Astora?
A może macie swoje ulubione letnie kolory na usta?





środa, 6 sierpnia 2014

Nowa linia The Body Shop : Wild Argan Oil i masełko do ciała



Dawno, dawno temu gdy w Białymstoku był jeszcze The Body Shop ja niestety byłam jeszcze na etapie kosmetycznego nieogarnięcia. Pech chciał, że kiedy już wgryzłam się w wielkie miasto i wszystkie jego sklepy, gdy na TBS spoglądałam już z coraz większą chęcią zrobienia tam dużych zakupów, pewnego dnia sklep po prostu zniknął ! W związku z tym, że do najbliższego mam jedynie 180 km w jedną stronę, produkty tej angielskiej marki mogłam podziwiać jedynie na stronach innych blogerek. Zastanawiał mnie ich fenomen, zastanawiały mnie ich ceny a co najważniejsze zastanawiało mnie ich działanie. Ku mojej wielkiej radości udało mi się zakwalifikować do drugiego etapu konkursu organizowanego przez TBS na ich fanpage'u i tym sposobem stałam się posiadaczką masełka z nowej linii Wild Argan Oil. Jeśli jesteście ciekawe jak się sprawdził, zapraszam po moim przydługim wstępie do recenzji.

Aqua/Water/Eau, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Orbignya Oleifera Seed Oil, C12-15 Alkyl Benzoate, Ethylhexyl Palmitate, Cera Alba/Beeswax, Argania Spinosa Kernel Oil, Dimethicone, Parfum, Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, Coumarin, Citric Acid, CI 15985/Yellow  6, CI 19140/ Yellow 5.

Butyrospermum Parkii (Shea) Butter - masło shea
Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter -masło kakaowe
Orbignya Oleifera Seed Oil - olej z nasion Orbignya Oleifera (Babbasu)
Argania Spinosa Kernel Oil - olej arganowy




W ręce testerek trafiły masełka o pojemności 50 ml w opakowaniu typowym dla tego rodzaju produktów TBS - oczywiście w  regularnej sprzedaży posiadają one pojemność 200 ml. 
Masełko przeznaczone jest dla suchej skóry, a skład wzbogacony jest (wprawdzie pod koniec INCI) w pochodzący z Maroka i pozyskiwany w ramach Sprawiedliwego Handlu (Fair Trade) olej arganowy - tzw. Złoto Maroka. 
Po otwarciu wieczka poczułam delikatny, rozkoszny zapach, który skojarzył mi się z plażą i kremami do opalania. Nuta jest urzekająca, nieco słodkawa i według mnie uzależniająca. Uwielbiam się nim smarować, uwielbiam czuć ten zapach i uwielbiam to, że pozostaje on na skórze. Ah ...




Bardzo zaskoczyła mnie konsystencja masełka - spodziewałam się czegoś lejącego, mocno kremowego i rzadkiego. Tym razem mamy do czynienia ze zbitym i gęstym masłem, które dzięki swojej konsystencji nie wymaga nakładania na skórę zbyt dużej ilości produktu, a co za tym idzie jest bardzo wydajne. Brak w nim jakiejkolwiek tłustości, a mimo to świetnie rozprowadza się na skórze, błyskawicznie wchłania i nie pozostawia niemiłego filmu.

O samym działaniu mogłabym pisać peany, ale postaram się skupić na kilku najważniejszych rzeczach. Po pierwsze - masełko rzeczywiście i długotrwale nawilża. Pozostawia skórę miękką, gładką i odżywioną. W moim przypadku wyrównało również koloryt. Borykam się z problemem krostek na ramionach - po codziennym używaniu zauważyłam sporą różnicę - te, które były, stały się mniej widoczne albo całkowicie znikły, nowe się praktycznie nie pojawiają, a przebarwienia zanikają. 




To malutkie masełko totalnie podbiło moje serce i zmysł powonienia. Bardzo ubolewam nad tym, że TBS zamyka swoje sklepy w kolejnych miastach, a nie ma możliwości zamawiania produktów drogą internetową. Produkty tej marki dostępne są również w Douglasie, jednakże oferta jest bardzo skąpa. Gdybym tylko będąc miesiąc temu w Warszawie wiedziała, że masełka tak działają, na pewno nie powiedziałabym "chyba oszaleli z tą ceną" - a tak właśnie zrobiłam.

Na koniec moja recenzja konkursowa :

"Czy można połączyć w jednym produkcie Złoto Maroka, słodkie kakao, masło shea i stworzyć z tego coś niesamowitego? The Body Shop rzeczywiście tego dokonał !
Ta cudownie pachnąca mieszanka pielęgnacyjna zamknięta w miłym dla oka opakowaniu przypominającym złote piaski pustyni i błękit nieba stanowi rozkosz dla zmysłów i ciała. Używając tego produktu nietrudno jest przenieść się oczami wyobraźni do Maroka... Delikatny i piękny zapach, zbita konsystencja i kolor - złoty, pustynny - niczym skąpane w słońcu uliczki miasteczek tego afrykańskiego państwa. 
Aplikacja masełka to bardzo przyjemny rytuał, do którego sięgam obowiązkowo codziennie. Moja skóra jest nawilżona, zrelaksowana, miękka i gładka, a dobroczynne składniki dodatkowo ją odżywiają. Używając masełka czuję się jak marokańska królowa :)
Gorąco polecam !"

Jeżeli macie ochotę zagłosować wystarczy polubić fanpage The Body Shop KLIK (później możecie oczywiście go odlubić :)) i w zakładce Testerki Wild Argan Oil na stronie 26 zagłosować na Martę Rozbicką. 

Produkty z serii Wild Argan Oil wchodzą do sprzedaży 8 sierpnia i znajdziemy wśród nich oprócz wyżej opisanego masełka również scrub, żel pod prysznic, płyn do kąpieli, mydło do masażu, balsam do ciała, skoncentrowany olej na suche miejsca, rozświetlający olej do ciała i włosów oraz skoncentrowany balsam do ust.


Lubicie The Body Shop?
Macie swoje ulubione produkty ?




wtorek, 5 sierpnia 2014

Niebo zamknięte w słoiczku ... Golden Rose 15



Kolorówka od Golden Rose już od dawna przyciąga moją uwagę na wielu Waszych blogach. Lakiery, pomadki, wszystko piękne i cudne - ku mojej rozpaczy praktycznie nigdzie niedostępne. Niespodziewanie w małej drogerii w moim rodzinnym mieście natknęłam się na szafę GR, moje oczy zabłysły niczym gwiazdy i natychmiast rzuciłam się na tzw. poszukiwania. Do mojego koszyka trafiło kilka produktów w tym to niebieskie cudeńko, które prezentuję Wam dziś. Jeśli można by było zamknąć niebo w słoiczku to niewątpliwie wyglądałoby jak Golden Rose Rich Color o numerze 15.


Nowa seria wysokiej jakości lakierów do paznokci. Wygodny, szeroki pędzelek umożliwia równomierne rozprowadzenie lakieru, nie pozostawiając smug. Już jedna warstwa zapewni idealne krycie i wysoki połysk. Długotrwała formuła gwarantuje trwałość lakieru, czyniąc go bardziej odpornym na odpryskiwanie i wszelkie uszkodzenia mechaniczne. Seria zawiera 35 najmodniejszych odcieni. 







Lakier o pojemności 10,5 ml znajduje się w zgrabnym szklanym opakowaniu. Zachowuje ważność przez 8 miesięcy od otwarcia. Pędzelek zaliczyłabym rzeczywiście do szerokich. Aplikacja jest bardzo wygodna, chociaż nie jestem miłośniczką szerokich pędzelków - zawsze wyjdę poza paznokieć i męczę się ze zmywaniem.  Mimo, że lakier jest bardzo dobrze napigmentowany jedna warstwa nie jest wystarczająca. I tutaj ubolewam. Lakier ma według mnie ładniejszy odcień w przypadku 1 warstwy, przy drugiej robi się już nieco ciemniejszy, chociaż wciąż wygląda według mnie całkiem urzekająco. 




Co do trwałości lekkie rozczarowanie. Lakier bez bazy i utwardzacza nie jest w stanie przetrwać mycia naczyń bez uszczerbku, natomiast przy wykorzystaniu tego duetu spokojnie dociąga do tygodnia. Wielki plus za to, że lakier szybko schnie i nie smuży.

Lakier jest bajecznie tani - ok. 6, 50 zł. Paleta kolorów jest baaardzo szeroka - każdy znajdzie coś dla siebie. A ja zdecydowanie stałam się fanką GR i czaję się na kolejne produkty.




Lubicie lakiery z szerokimi pędzelkami?
Co polecacie z ofert GR? Mam wielką chęć na pomadki i błyszczyki - słyszałam, że są świetne !




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...