poniedziałek, 19 października 2015

5 hitów blogosfery, które się u mnie nie sprawdziły




Odkąd zaczęłam w miarę regularnie czytać blogi, w moje ręce wpadło naprawdę wiele świetnych produktów. Moje wizyty w drogerii nie polegają już na wrzucaniu do koszyka tego, co jest ładne, chociaż w dalszym ciągu mam ogromną słabość do pięknych i estetycznych opakowań. Zanim się spostrzegłam, mój notes był wypełniony w większości produktami, które muszę wypróbować, bo skoro wszyscy je chwalą, to na pewno muszą być świetne. Dziś chciałabym Wam przedstawić mój top of the top kosmetycznych porażek i rozczarowań, czyli kosmetyki, które sprawdzają się u wszystkich z wyjątkiem mnie! 




1. Sylveco, Lekkie kremy


Sylveco jest marką, która wkroczyła w polską blogosferę z wielkim rozmachem. Każda strona, każda blogerka krzyczała do mnie : kup Sylveco, będziesz szczęśliwa. W wyniku nadzywczajnego zbiegu okoliczności pewnego pięknego dnia zjawiłam się w aptece, w której swoim okiem z kosmetycznym radarem dostrzegłam JEGO - Lekki krem brzozowy. Był to czas, w którym byłam po kuracji retinoidem, więc moja skóra potrzebowała wtedy solidnego nawilżenia i odżywienia. Muszę przyznać, że byłam naprawdę zadowolona, a krem uzyskał u mnie miano produktu miesiąca (KLIK). Bardzo podobało mi się, że szybko się wchłania, fantastycznie nawilża i uelastycznia skórę oraz nadaje się pod makijaż. Miesiące mijały a moja skóra z suchej zmieniała się w mieszaną w stronę suchej. I to właśnie wtedy Lekki krem brzozowy zaczął mi dosłownie ciążyć. Rezultat był taki, że nie skończyłam opakowania. Do Sylveco wróciłam rok później, kiedy to podczas praktyk w biurze moja skóra została narażona na ekstremalne doświadczenie w postaci kompletnej suszy. Do dziś nie jestem w stanie pojąc, jak ci ludzie mogli tam wytrzymać. Za każdym razem kiedy przebywałam w tym miejscu, moja skóra stawała się napięta, czerwona, ściągnięta, swędząca, na co reagowała wzmożonym wydzielaniem sebum. W pewnym momencie zaczęłam nosić ze sobą w torebce wodę termalną, ale wiedziałam, że potrzebuję czegoś jeszcze. Lekki krem nagietkowy wydawał mi się idealny - według zapewnień producenta przeznaczony jest do skóry łuszczącej się, podrażnionej, zaczerwienionej, zanieczyszczonej i szorstkiej. W dodatku do każdego rodzaju cery. Jak się okazało z wyjątkiem mojej :) Krem naprawdę przynosił ulgę i sprawiał, że skóra nie reagowała zaczerwienieniem. Skutkiem ubocznym był natomiast okropny wysyp krost. W moim przypadku lekkie kremy są zwyczajnie za ciężkie, więc jestem przekonana, że nie kupię już trzeciego wariantu, czyli kremu rokitnikowego. 



2. Mydło Aleppo


Syryjskie mydło Aleppo stanowiące mieszankę oleju z oliwek oraz oleju laurowego to supernaturalne źródło nawilżenia i odżywienia produkowane już od ok. 2000 lat. W zależności od stężenia oleju laurowego bądź silniej nawilża bądź silniej oczyszcza. Tak czy siak, dla większości osób borykających się z zanieczyszczoną skórą jest to naprawdę wielki hit. Mydło nie tylko wspaniale oczyszcza pory, zmniejszając ilość zaskórników, ale również redukuje blizny potrądzikowe oraz odżywia skórę. W moim przypadku jest jednak odwrotnie.W zasadzie po każdym umyciu twarzy mydłem Aleppo moja skóra była potwornie napięta. Potem było już tylko gorzej - okropnie bolące wulkany usiane na całej twarzy. Pomyślałam sobie, że szkoda jest wyrzucić takie cudo! Zaczęłam więc używać go w pielęgnacji dekoltu oraz ramion, na których borykam się z rogowaceniem okołomieszkowym. Niestety znów spotkała mnie porażka. Dekolt skończył tak jak twarz, a problem na ramionach tylko się zaostrzył...


3. Bioderma Sensibio, Płyn micelarny do skóry wrażliwej


KWC. Płyn kochany przez wszystkich. Sięgnęłam po dwupak, bo taniej. Skutecznie zmywa makijaż, ale nie odnotowałam żadnego efektu wow. Mniej więcej po tygodniu stosowania moja twarz była bardzo podrażniona, w szczególności na czole. Bardzo się łuszczyła i piekła, żaden krem nie był w stanie jej ukoić. Potem zaczął się wysyp. Nie był typowy, tak jak np przy kremach, kiedy pojawia się milion zamkniętych zaskórników i kilka gul. Pojawiały się same gule, dosyć bolące, ale inne niż zazwyczaj. Początkowo nie powiązałam tego problemu z Biodermą, bowiem myślałam, że chodzi o czynniki zewnętrzne - mróz, ogrzewanie, suchość, a potem to nieszczęsne biuro. Wszystko do czasu, kiedy jadąc do domu rodzinnego, zapomniałam wziąć ze sobą płyn micelarny. Moja skóra odżyła! Wspomogłam się nieco wapnem i problem zniknął. Pewnego dnia podczas wizyty w Super-Pharm opowiedziałam o tym dermokonsultantce, która stwierdziła, że coraz więcej osób zgłasza w stosunku do Biodermy takie zastrzeżenia.

4. Make Me Bio, Garden Roses - Nawilżający krem dla skóry suchej i wrażliwej


Naprawdę uwielbiałam ten krem. Zamknięty w uroczym małym opakowaniu, bardzo treściwy, pachnący delikatnie różą. Fantastyczny skład. Stosowałam go jeszcze w czasie, kiedy moja skóra była sucha. Pozostawiał skórę miękką i gładziutką, elastyczną oraz nawilżoną. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że kompletnie nie chciał się wchłonąć. Nieważne czy aplikowałam grubaśną czy cieniutką warstewkę. Skutkiem ubocznym było zapchanie. Bardzo długo zastanawiałam się nad przyczyną, bowiem inne kremy do skóry suchej nie wykazywały u mnie tak dziwnego działania. Najbardziej skłaniam się ku temu, że to któryś z obecnych w składzie olejków był dla mojej skóry po prostu za ciężki. Wielka szkoda, bo to naprawdę świetny produkt i rozumiem zachwyt wielu z Was. Osobiście znalazłam dla niego inne zastosowanie. Czasem używam go na noc do rąk, czasem do stóp, niekiedy zaś wklepuję odrobinę w ramiona. Po każdym użyciu jestem zadowolona, chociaż jest mi przykro, że już więcej do niego nie wrócę.



5. Ziaja Liście Manuka, pasta


Podobnie jak kremy Sylveco, Pasta z serii Liście Manuka w bardzo szybkim czasie stała się wielkim hitem. Wiele dziewczyn pisało o świetnym oczyszczeniu skóry oraz pozbyciu się zaskórników, a na tym mi najbardziej zależało. W związku z faktem, że pasta jest niedroga, zdecydowałam się spróbować. Już przy pierwszym użyciu byłam nieco rozczarowana. Pasta przypomniała mi produkty, których używałam jako nastolatka do pielęgnacji mojej trądzikowej wówczas cery. Swoim wyglądem i zapachem kojarzyła mi się z pastą do zębów, a rozsądek mówił mi - uważaj, będzie wysuszać. Początkowo podchodziłam do niej jak pies do jeża, zaczęłam od aplikacji na sam nos, ale nie zauważyłam niczego złego, więc przy kolejnym użyciu nałożyłam ją na całą twarz. Kilka sekund po aplikacji czułam się jak mumia. Miałam wrażenie, że pasta wysysa ze mnie całą zgromadzoną w naskórku wodę. Moja mimika była w zasadzie zerowa. Faktycznie zaskórników było jakby mniej, więc byłam w miarę zadowolona - do czasu kiedy pasta zafundowała mi cudowną pryszczycę (nie da się tego inaczej nazwać), którą leczyłam ok. 2 tyg - i to połączoną z okropnym przesuszeniem twarzy. Więcej moich przygód z pastą opisałam w tym poście (KLIK).


Chciałabym, abyście podeszły do tego posta z przymrużeniem oka. Daleko mi do produktowego hejtera i większość tych historii wspominam z rozbawieniem, chociaż wiem, że wtedy na pewno nie było mi do śmiechu. Mam wrażenie, że takie doświadczenia wpłynęły na mnie pozytywnie. Postanowiłam przystopować z testowaniem na sobie różnych kosmetycznych nowinek, ponieważ stwierdziłam, że nie chcę zrobić sobie krzywdy. W zasadzie obecnie przed zakupem dokładnie, a zwykle nawet zbyt przesadnie, badam różne opinie o wszelkiego rodzaju produktach. Ma to na pewno swoje dobre strony. Coraz bardziej skłaniam się ku kosmetycznemu minimalizmowi, staram się używać produktów, które sprawdziły się u mnie dobrze i to właśnie na nich opierać swoją pielęgnację. 


Jestem ciekawa, czy wy również macie swoje kosmetyczne wtopy, które są hitami ! Dajce znać w komentarzach :)







Źródła:
2. Aleppo
5. Ziaja

czwartek, 15 października 2015

Hit w pielęgnacji ust! Sylveco



Okres jesienny jest dla mnie porą odpoczynku po intensywnym lecie, kiedy to funduję sobie totalną odnowę i przygotowuję się na ciężkie, zimowe chwile. Z drugiej strony, to właśnie teraz mam większą ochotę na makijażowe szaleństwa w postaci nieco bardziej podkreślonego oka czy też kolorowych ust (wariatka na sto dwa!). Nie wiem, jaka jest tego przyczyna, najprawdopodobniej niczym kameleon staram się przystosować do gamy kolorystycznej zza okna i witryn sklepowych. Tak czy siak, kolorowe usta jesienią - i to najlepiej w ciepłym kolorze - to mój mały nawyk.
Niestety kolorowe szminki mają to do siebie, że podkreślają każdą suchą skórkę na ustach. Aby całość wyglądała estetycznie, muszą być spełnione dwa warunki: usta muszą być nawilżone, a ich powierzchnia idealnie gładka. Z tą drugą kwestią raczej nie mam problemu - w mojej szufladzie zalega kilka pomadek ochronnych, czasem ratuję się również olejem jojoba, maścią z witaminą A czy też po prostu miodem. Moim odwiecznym problemem jest natomiast bardzo nierówna, pękająca powierzchnia ust, która pod szminką nie wygląda najlepiej. Od czasu do czasu stosowałam sposób na szczoteczkę do zębów, ale nie odpowiadało mi do końca takie agresywne szorowanie ust. W momencie, w którym przygotowywałam się do ukręcenia jakiegoś ustowego peelingu DIY, w sklepie zielarskim moją uwagę przyciągnęła Odżywcza pomadka z peelingiem od Sylveco. I co? Wpadłam jak śliwka w kompot!



Hypoalergiczna, odżywcza pomadka, zawierająca naturalne drobinki ścierające w postaci brązowego cukru trzcinowego. Ten delikatny peeling delikatnie złuszcza i doskonale wygładza usta. W składzie pomadki znajduje się bogaty w przeciwutleniacze i kwasy NNKT olej z wiesiołka dwuletniego o właściwościach silnie regenerujących. Pozostałe oleje, wosk pszczeli i masła roślinne pielęgnują delikatny naskórek ust, zapobiegają ich wysychaniu i pękaniu. Aktywny składnik - betulina - działa kojąco na wszelkie podrażnienia, łagodzi objawy opryszczki.






Olej sojowy,  Wosk pszczeli,  Cukier trzcinowy,  Lanolina,  Olej z wiesiołka,  Wosk carnauba,  Masło kakaowe,  Masło karite (Shea),  Betulina,  Olejek z gorzkich migdałów 

Zanim przejdę do konkretnej recenzji, chciałabym nieco poruszyć kwestię składu. Bo skład jest naprawdę fantastyczny! Olej sojowy oraz olej z wiesiołka to cudowne źródło nienasyconych kwasów tłuszczowych (NNKT), fitosteroli, flawonoidów (przeciwutleniaczy), polifenoli, glikolipidów oraz witaminy E. Wosk pszczeli oraz wosk carnauba wykazują działanie silnie natłuszczające, zmiękczające, ochronne i zwiększające elastyczność. Lanolina nawilża oraz uelastycznia delikatną skórę ust, ułatwiając jednocześnie przenikanie pozostałych składników, a betulina działa przede wszystkim antyoksydacyjnie, chroniąc komórki przed ich uszkodzeniem przez czynniki zewnętrzne. Masło shea oraz masło kakaowe są to emolienty bogate w kwasy tłuszczowe oraz witaminy A, D, E, K, chronią przed promieniowaniem UVA I UVB, wzmacniają naskórek, zapobiegając jego pierzchnięciu i pękaniu, odżywiają go oraz regenerują. Za właściwości peelingujące odpowiada oczywiście cukier trzcinowy.




Sylveco oferuje nam hipoalergiczną, natłuszczającą i nawilżającą pomadkę peelingującą o gramaturze 4,6 g. W zwiazku z brakiem konserwantów, ważność produktu to jedynie 3 miesiące od otwarcia, jednak myślę, że śmiało można zużyć pomadkę w tym terminie. 
Po otwarciu naszym oczom ukazuje się miodowo-złota pomadka z wyraźnie widocznymi ziarenkami cukru trzcinowego. Da się tutaj wyczuć cukrową nutę połączoną z delikatnym zapachem przypominającym marcepan - a to zapewne za sprawą oleju z gorzkich migdałów. W smaku pomadka również jest słodka (tak, zdarza mi się ją zlizać, nie lubię siebie za to, ale to silniejsze ode mnie!).




Mam wrażenie, że spotkanie z tym produktem było mi przeznaczone. Mimo iż może trącić to patosem i być nieco dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że mówię o pomadce,  to jest to taki mały, tani (10 zł) cudotwórca, który pokochałam od pierwszego użycia i który będę sławić do końca swych dni. Śmiało stwierdzam, że to rewolucja w mojej pielęgnacji ust. Ale do rzeczy. Po pierwsze, peelingujące drobiny cukru wydają mi się być w sam raz. Nie są za ostre i nie podrażniają delikatnej, cieniutkiej skóry ust. Po drugie, robią swoją robotę znakomicie. Już po pierwszym użyciu usta są wyraźnie gładsze, a w miarę stosowania jest tylko lepiej. Pozostałe składniki świetnie nawilżają, natłuszczają i odżywiają naskórek. Suche skórki czy bolesne pęknięcia przechodzą do historii. Warto jednakże przy tym pamiętać, że produkt daje najlepsze skutki, jeśli stosowany jest regularnie, a najlepiej uzupełniany w ciągu dnia o inne pomadki ochronne. Wtedy mamy gwarancję, że nasze usta będą należycie dopieszczone 24/7.

Pomadka nadaje się do stosowania zarówno na noc jak i na dzień, ale ze względu na drobiny cukru i tłustą konsystencję najlepiej stosować ją dłuższy czas przed pomalowaniem ust szminką. Ja osobiście najchętniej sięgam po nią na noc, a rano budzę się z mięciutką i gładką skórą. Potem wklepuję w usta Carmex i szminka od razu świetnie leży :)




Sylveco stworzyło naprawdę świetny i godny polecenia produkt do pielęgnacji ust. Biorąc pod uwagę bardzo dobry skład i skuteczne działanie, warto mieć go w swojej kolekcji. Pomadka dostępna jest w Internecie oraz w sklepach zielarskich, a także przypuszczalnie w niektórych aptekach. Cena: ok. 10 zł.


Znacie ten produkt? Co o nim sądzicie?
Jestem ciekawa, jakie są Wasze ulubione produkty do pielęgnacji ust!






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...