poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Sephora! Akcja wymień stare na nowe + Color Profile, czyli profesjonalne dobieranie podkładu



W dniach 14-27 kwietnia we wszystkich perfumeriach Sephora obowiązuje akcja pod hasłem "Wymień stare na nowe". Wystarczy, że weźmiemy ze sobą opakowanie dowolnego produktu do makijażu, który zużyłyśmy - i to niekoniecznie nabytego w Sephorze. W zamian otrzymujemy 40% rabat na produkty marki Sephora: kolorówkę oraz akcesoria do makijażu. Warunkiem jest również okazanie Karty Klubu Sephora, którą możemy bez problemu założyć w czasie dokonywania zakupu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie skorzystała z tak kuszącej propozycji!

Produktem, który zdecydowałam się oddać był korektor NYX. Pożegnałam go z wielkim żalem i sentymentem, bo zdążyłam zakochać się w jego kolorze, kryciu i formule, która fantastycznie się rozprowadzała i cudownie współgrała z moim podkładem. Niestety dobił dna, a każda moja wizyta w Douglasie kończy się klęską, bo mój odcień 02 jest chyba najbardziej popularny i nigdy go nie ma na stanie. Mając w perspektywie zbliżające się ciepłe, wiosenne dni (których jeszcze się nie doczekałam, ale nie tracę nadziei) i chęć nadania twarzy efektu muśnięcia słońcem, w kręgu mojego zainteresowania znalazły się pudry brązujące.




Jakiś czas temu Sephora wprowadziła do oferty nowy puder brązujący dostępny w 4 kolorach. Jako typowy bladzioch zdecydowałam się na najjaśniejszy odcień Caledonia - Clair. Puder zamknięty jest w pięknym opakowaniu z motywem słońca (albo okiem Saurona - jak kto woli :)). Jest całkiem fajnie napigmentowy, a co dla mnie najważniejsze matowy. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować, bo wizualnie podbił moje serce. 



Oprócz małego zakupu zdecydowałam się również wypróbować nową usługę profesjonalnego dobierania podkładu. 

"Ze 110 odcieni kolorów ciepłych i zimnych, system zidentyfikuje ten właściwy twojej skórze, a następnie z ponad 700 formuł i kolorów podkładu wyselekcjonuje najlepiej pasujący do Ciebie."
sephora.pl

Brzmi zachęcająco, prawda? Usługa Color Profile polega na zbadaniu odcienia naszej skóry specjalnym mobilnym urządzeniem, które widzicie poniżej, a następnie na wprowadzeniu danych do iPada. Aby pomiar był jak najbardziej rzetelny konieczne jest wykonanie demakijażu w trzech miejscach. W moim przypadku makijaż został zmyty tuż przy linii włosów na czole, na boku policzka oraz fragmencie żuchwy. 





Kiedy system dopasuje nam indywidualny kolor ze skali Pantone, przechodzimy do opcji dotyczących produktów do makijażu. W tej sekcji decydujemy o formule podkładu: fluidzie, pudrze i kompakcie, a także poziomie krycia z uwzględnieniem rodzaju naszej cery. Po przeanalizowaniu tych kryteriów system pokazuje nam idealne dla nas produkty. 

Jak możecie się domyślić, usługa udostępnia niestety wyłącznie produkty sprzedawane w sieciach Sephora, które do najtańszych nie należą. Miałam cichą nadzieję, że ustalenie profilu mojej skóry ułatwi mi dobór podkładu również, gdy będę wybierać coś z produktów drogeryjnych. Niestety wynik uwzględnił u mnie przede wszystkim podkłady Diora, które ze względu na swoją cenę odpadają. Wylosowany przez system podkład Sephora jest natomiast dla mojej cery za ciężki. Warto również zaznaczyć, że oznaczenie koloru jest w zasadzie nic nie mówiące. W moim przypadku jest to 1Y05. Jeśli zachowany numerek Pantone SkinTone, możemy z niego skorzystać przy każdej wizycie w perfumerii obsługującej ten system (ich lista dostępna jest na stronie Sephory),aby ułatwić sobie wybór podkładu. Jeśli planujemy natomiast zakupy w innej drogerii, usługa raczej nie przyniesie nam oczekiwanych rezultatów. 
Wielkim plusem jest natomiast to, że istnieje możliwość uzyskania próbek z wyłonionych przez system produktów, aby sprawdzić, czy rzeczywiście pasują. Muszę Wam powiedzieć, że w moim przypadku kolor podkładu jest dobrany idealnie. Na szczęście jest niemal identyczny z moim Bourjois :)




Skorzystałyście z akcji Sephory?
Jakie produkty wymieniałyście i jakie nabyłyście?
A może zdecydowałyście się na wypróbowanie Color Profile?




sobota, 18 kwietnia 2015

Delikatny, gruboziarnisty peeling? Lirene



Nie wiem jak Wy, ale ja mam słabość do peelingów. Uwielbiam ich kolory, zapachy, a najbardziej to, w jaki sposób działają. Masowanie skóry - zwłaszcza grubymi drobinami - sprawia mi wielką przyjemność. Mimo iż od pewnego czasu raczej odeszłam od peelingów "kupnych", przerzucając się na produkcję własną (co jest niesamowicie fajną zabawą), lubię mieć na swojej półce w łazience tzw. peeling ekspresowy, który szybko da mi oczekiwany rezultat zbytnio nie męcząc skóry oraz nie natłuszczając jej (do peelingów własnych dodaję olejki, aby wzbogacić cały zabieg). Dziś chciałabym Wam pokazać jeden z peelingów, który zakwalifikowałabym do kategorii warty polecenia. Dlaczego?

Przeznaczony jest dla skóry suchej i szorstkiej, która potrzebuje pobudzenia i regeneracji. Peeling aktywnie myje i oczyszcza skórę, a także odżywia przywracając jej naturalną nutri - równowagę. Grube ziarna peelingu skutecznie, ale delikatnie złuszczają obumarłe komórki naskórka. Już po pierwszym użyciu peelingu skóra staje się aksamitnie gładka i miękka. Peeling zapewnia odświeżenie skóry i poprawia jej koloryt. Mikrocząsteczki składników aktywnych odbudowują uszkodzone włókna kolagenowe i stymulują ich dalszą produkcję. 



Aqua, Polyethylene, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Xanthan Gum, Allantoin, Glycerin, Prunus Persica (Peach) Kernel Oil, Sorbitol, Vitis Vinifera (Grape) Leaf Extract, Algae Extract, Methylparaben, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Phenoxyethanol, Potassium Sorbate, Parfum, Butylphenyl Methylpropional, Benzyl Alcohol, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone, Coumarin, Benzyl Salicylate, CI 16035, CI 17200, CI 19140.




Peeling zamknięty jest w tubce o pojemności 200 ml. Biorąc pod uwagę jego lekko żelową konsystencję, uważam, że zamknięcie produktu w tubie było najlepszym pomysłem, bowiem znacznie ułatwia i przyspiesza aplikację. Jak możecie zobaczyć na zdjęciu peeling utrzymany jest w różowo-czerwonej kolorystyce, co widoczne jest również w samym jego zabarwieniu. Aż prosi się o truskawkowy albo arbuzowy zapach! Nic z tego... Nie jestem w stanie porównać jego woni z żadnym znanym mi zapachem, ale mogę stwierdzić bez dwóch zdań, że jest to zapach bardzo przyjemny, odrobinę intensywny i owocowy, ale nienachalny. Na pewno daje uczucie świeżości :)

Przechodząc do cech istotnych dla peelingu, warto zaznaczyć, że Lirene rzeczywiście zapewnia nam produkt z grubymi ziarnami, które jednak nie są zbyt ostre dla skóry jak np klasyczne peelingi solne czy cukrowe.  Oprócz tego drobin jest naprawdę sporo, a w związku z tym efekty działania peelingu są jak najbardziej widoczne. Żelowa konsystencja sprawia natomiast, że produkt nie spływa i spokojnie możemy delikatnie masować naszą skórę.




Mimo tego, że peeling zdecydowanie jest gruboziarnisty, zakwalifikowałam go do peelingów delikatnych. Jego drobiny są bardzo delikatne, skóra w ogóle nie odczuwa intensywnego ścierania jak ma to miejsce w produktach z dużymi i ostrymi ziarnami. Jeśli więc szukacie produktu z naprawdę mocnym działaniem, Lirene będzie dla Was za słabe. To co, zapewnia ten produkt to na pewno widoczne i odczuwalne wygładzenie skóry, brak podrażnień oraz nawilżenie. Peeling świetnie nadaje się do codziennego użycia a jego efekty widoczne są od zaraz. Skóra jest gładka, miękka i wyraźnie napięta. Nie zauważyłam natomiast ujednolicenia kolorytu skóry oraz obiecywanej intensywnej regeneracji.



Peeling świetnie sprawdzi się w sytuacjach awaryjnych, np. kiedy potrzebujemy natychmiastowego wygładzenia przed randką, imprezą, balem, ważnym spotkaniem itp. Możemy być pewne, że nie pozostawi tłustej warstewki czy też podrażnienia skóry. Polecałabym go również dla osób borykających się zapaleniem okołomieszkowym jako delikatny, codzienny zdzierak dla zrogowaciałego naskórka. Tak przygotowana skóra na pewno lepiej wchłonie specjalne kremy i maści dedykowane dla tego typu skóry.
Cena: ok. 14 zł. 



Zapraszam Was również do zapoznania się z recenzją kremu Mixa (wystarczy kliknąć w obrazek). Obecnie jest nieco przeceniony w Rossmannie (cena wynosi ok. 10 zł).




czwartek, 9 kwietnia 2015

Hit! Lipidowa regeneracja dłoni od Mixa



W dzisiejszym poście chciałabym Wam przedstawić mój hit w dziedzinie nawilżania, odżywiania oraz regeneracji skóry dłoni. Mixa, Lipidowy krem do rąk Regeneracja przeznaczony do skóry suchej i zniszczonej z zawartości 30% gliceryny, mleka owsianego oraz masła shea podbił bowiem nie tylko moje serce, ale pomógł również mojej Mamie. Jeśli szukacie zatem opatrunku w tubce, który zregenruje Wasze dłonie po zimie, wesprze w trudnej terapii retinoidem albo zwyczajnie nawilży po użyciu domowych środków chemicznych, Mixa będzie naprawdę świetnym wyborem. Dlaczego? Zapraszam do lektury!



Opatrunek dla silnie wysuszonej i zniszczonej skóry dłoni. Zawiera wysokie stężenie składników, aby natychmiast odżywić i zregenerować. Idealny na zimę. Produkt działa jak intensywnie pielęgnujący opatrunek na drobne pęknięcia na palcach. 



Aqua/Water, Glycerin, Glyceryl Stearate, Stearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter/Shea Butter, Glyceryl Steratate Se, Dimethicone, Allantoin, Avena Sativa Kernel Extract/Oat Kernel Extract, Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol, Salicylic Acid, Sodium Polyacrylate, Stearic Acid, Parfum/Fragrance.



Kremik zamknięty jest w plastikowej tubce o pojemności 100 ml. Jego termin przydatności wynosi 12 miesięcy od otwarcia (PAO - więcej możesz się o nim dowiedzieć tu). Opakowanie pozwala na bardzo łatwą aplikację kremu bez potrzeby nadmiernego uciskania. Nieco oporniej jest go wydobyć już pod sam koniec, ale dla chcącego nic trudnego :)

Mixa zauroczyła mnie bardzo ładny i delikatnym zapachem kremu, który naprawdę umila aplikację produktu. Jeśli chodzi zaś o konstystencję to w mojej ocenie krem jest bardzo treściwy i gęsty. Na szczęście moje obawy odnośnie do jego rozprowadzania się na skórze oraz wchłaniania okazały się bezpodstawne.





Krem, mimo tego że jest dosyć gęsty, wchłania się bowiem naprawdę szybko. Mając porównanie z równie bogatymi kremami Neutrogeny czy Pat&Rub, Mixa jest na tym polu bardzo konkurencyjna, co dla mnie - niecierpliwca - ma spore znaczenie. 
Kremik okazał się dla mnie rewelacyjny. Nabyłam go w trudnym dla mnie okresie zimowym, podczas gdy moje dłonie skrajnie wysuszone ogrzewaniem w mieszkaniu, a także działaniem domowych środków chemicznych, były w tragicznym stanie - suchość spowodowała u mnie pękanie skóry oraz powstawanie drobnych, piekących ranek. Stosowany przeze mnie krem z Ziaji okazał się wtedy za słaby, a w dodatku sprawiał, że ranki piekły jeszcze bardziej.
Już po pierwszym użyciu poczułam znaczną ulgę. Krem natychmiast zmiękczył i wygładził skórę moich dłoni, zlikwidował napięcie i swędzenie, dodatkowo nie podrażniając ranek. Przez tydzień stosowałam go zarówno na dzień, jak i grubszą warstwę pod bawełniane rękawice na noc. Po tym czasie moja skóra była wyraźnie zregenerowana.
Mixa stosowana na dłuższą metę wykazała również działanie odżywcze jeśli chodzi o paznokcie. Zauważyłam, że są one bardziej wygładzone i silniejsze. Zniknął również problem z twardymi, suchymi skórkami. 



Obecnie najczęściej stosuję go na noc w ramach regeneracji, na dzień stosując coś nieco lżejszego. Krem może pozostawić na skórze lepki film, ale tylko wtedy jeśli nałożymy go za dużo. Jeśli zatem borykasz się z problemem bardzo przesuszonych dłoni, pękającej oraz podrażnionej skóry albo jesteś w trakcie kuracji retinoidem, gorąco polecam Mixę. 


Stosujecie produkty Mixa?
Miałyście może ten kremik?



wtorek, 7 kwietnia 2015

Sanex Pro Hydrate, czy rzeczywiście nawilża skórę ?



Już bardzo dawno temu wymieniłam tradycyjne mydło na żele pod prysznic. Uwielbiam ich kolory, konstystencję i zapachy. Niewiele z nich jednak myje skórę w taki sposób, aby jej dodatkowo nie podrażniać. Spośród szeregu produktów, które miałam okazję testować, bardzo łagodne okazały się żele z Le Petite Marseillais. Bardzo ciekawą marką, którą gości na naszym rynku od niedawna jest również Sanex. Bardzo pomysłowa reklama oraz nacisk na nawilżenie skóry podczas mycia sprawiły, że ciekawość wzięła górę i wersja dla skóry bardzo suchej trafiła do mojej łazienki. Czy rzeczywiście Sanex chroni i nawilża skórę? Zapraszam do lektury :)



GŁĘBOKIE NAWILŻANIE DLA SKÓRY BARDZO SUCHEJ

Suchej skórze brakuje wilgoci, przez co jest bardziej narażona na podrażnienia. 
Żel pod prysznic Sanex Dermo Pro Hydrate ma wyjątkową formułę z naturalnymi składnikami nawilżającymi, które pomagają przywrócić naturalny poziom nawilżenia Twojej skóry i wspierają jej barierę ochronną. Sanex Dermo Pro Hydrate głęboko nawilża, chroni i utrzymuje w równowadze suchą skórę, aby zachować jej zdrowie i dobre nawilżenie. 

Zatwierdzony przez dermatologów.





Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Cocamidopropyl Betaine, Coco- Glucoside, Sodium Chloride, Sodium Lactate, Lactic Acid, Styrene/Acrylates Copolymer, Parfum, Glyceryl Oleate, Sodium Benzoate, Sodium Salicylate, Caprylyl Glycol, Zinc Sulfate, Benzoic Acid.



Żel zamknięty jest w opakowaniu o pojemności 250 ml. Ma kremową, nieco lejącą konsystencję, która bardzo ładnie rozprowadza się na skórze. Sanex pieni się nieco mniej aniżeli typowe żele pod prysznic, co jest dla mnie nieco zastanawiające ze względu na obecność SLES już na drugim miejscu w składzie. Mimo wszystko żel jest dosyć wydajny i możemy się cieszyć jego działaniem przez dłuższy czas.

Sanex pokochałam za jego delikatny zapach, który przypomina mi tradycyjne żele Nivea. Co więcej, uważam, że ten produkt naprawdę spełnia obietnice producenta. Prysznic przestał kojarzyć mi się z uczuciem suchej, naciągniętej a nawet swędzącej skóry, która natychmiast potrzebuje szybkiego nawilżenia. Żel, mimo iż skutecznie czyści, jest dla naszej skóry bardzo delikatny. Mam wrażenie, że niweluje wysuszające działanie wody. Skóra po jego użyciu jest miękka i gładka. Oczywiście nie wymagam, aby produkt pod prysznic nawilżył mnie w takim samym stopniu co balsam, jednakże Sanex naprawdę pozytywnie mnie tutaj zaskoczył.




Jeśli miałabym go komuś polecić, to według mnie warto po niego sięgnąć w przypadku skóry suchej, bardzo suchej lub wrażliwej. Jego działanie docenił również mój P. - posiadacz skóry wrażliwej i alergicznej. Jego zdaniem żel przebił działanie produktów aptecznych przeznaczonych do mycia skóry wrażliwej i alergicznej :) 

Sanex wypuścił na rynek również inne wersje przeznaczone do różnego typu skóry: normalnej, wrażliwej, normalnej i suchej, normalnej i tłustej, bardzo wrażliwej, a także produkty dedykowane dla mężczyzn - głębokie nawilżanie oraz energia i świeżość. 




Jestem ciekawa czy również borykacie się z problemem suchej i napiętej skóry po myciu.
Jak sobie z nim radzicie? Kładziecie nacisk na nawilżanie w trakcie mycia czy raczej po?



środa, 1 kwietnia 2015

Sylveco, Balsam myjący do włosów z betuliną - hit czy kit?


Naturalne, polskie produkty marki Sylveco już jakiś czas temu zalały polską kosmetyczną blogosferę. Ja również nie pozostałam im obojętna. W pierwszej kolejności sięgnęłam po słynny lekki krem brzozowy, by po jakimś czasie zastąpić go nagietkowym. W międzyczasie zainteresowały mnie również produkty do włosów, a w szczególności Balsam myjący do włosów z betuliną dedykowany dla każdego rodzaju włosów, aczkolwiek głównie dla włosów słabych oraz zniszczonych. Jeśli jesteście ciekawe czy okazał się hitem czy kitem, zapraszam do lektury :)


Hypoalergiczny, przeznaczony do pielęgnacji każdego rodzaju włosów, szczególnie słabych, zniszczonych, pozbawionych blasku, z tendencją do wypadania. Zawiera bardzo łagodne, ale jednocześnie skuteczne środki myjące, które nie podrażniają nawet najbardziej wrażliwej skóry głowy. Unikalne połączenie oleju jojoba i masła karite z naturalnymi składnikami nawilżającymi zapewnia włosom ochronę przed wysuszeniem i niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Przy regularnym stosowaniu normalizuje stan skóry głowy, a włosom nadaje miękkość, gładkość i lekkość bez efektu puszenia.

Zalety:
- skutecznie i długotrwale nawilża,
- pielęgnuje skórę głowy,
- zapewnia efekt miękkich, lekkich i lśniących włosów.




Aqua, Coco-glucoside, Decyl Glucoside, Mel Extarct, Cocamidopropyl Betaine, Butyrospermum Parkii Butter, Panthenol, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Cyamopsis Tetragonoloba Gum, Glyceryl Oleate, Lactic Acid, Betulin, Sodium Benzoate, Rosmarinus Officinalis Leaf Oil.




To, czym wyróżniają się produkty Sylveco, są niewątpliwie fantastyczne składy. Balsam oferuje nam 3 dosyć delikatne detergenty, a także składniki nawilżające takie jak miód, pantenol, masło shea czy olej jojoba. Betulina oraz olejek rozmarynowy wykazują natomiast działanie przeciwgrzybicze oraz łagodzące, a zatem powinny świetnie sprawdzić się przy skórze z łupieżem.

Zarówno obietnice producenta jak i bardzo przekonujący skład dały mi nadzieję na to, że balsam/szampon okaże się dla mnie strzałem w dziesiątkę. Rzeczywistość pokazała jednak, że produkt kompletnie nie sprawdził się na moich włosach.
Bardzo estetyczne opakowanie szybko przyciągnęło moją uwagę. Szata graficzna utrudnia jednak ocenę, ile produktu nam jeszcze pozostało. Balsam zaskoczył mnie swoją dosyć lejącą się konsystencją. Zaaplikowany bezpośrednio na włosy nie pienił się najlepiej, natomiast wymieszany uprzednio na dłoni radził sobie znacznie lepiej. Tuż po rozprowadzeniu na włosach balsam nabierał gęstości, fantastycznie pokrywał całą głowę, a w dodatku pozostawiał bardzo miłe uczucie na włosach - kojarzyło mi się to z cudownym otuleniem włosów. Zapach produktu również był całkiem miły, lekko ziołowy. Wydawać by się mogło, że wszystko będzie w porządku.




Problemy zaczęły się natychmiast po spłukaniu balsamu. Produkt, który miał jest odżywić i nawilżyć, sprawił, że miałam na głowię wielką, nierozczesywalną szopę matowych włosów. Bardzo mnie to zaskoczyło, zwłaszcza, że moje włosy nie wyglądają tak tragicznie nawet po umyciu zwykłą Barwą. Aplikacja odżywki albo maski okazała się konieczna i nieco rozwiązała problem, aczkolwiek w dalszym ciągu nie byłam zadowolona z efektu. Nawet Tangle Teezer średnio radziła sobie z rozczesaniem włosów. 

Miałam wrażenie, że włosy po myciu balsamem zyskiwały na objętości. W towarzystwie odżywki czy maski potrafił dać naprawdę ładny efekt, gdyby nie fakt, iż po kilku godzinach włosy u nasady były po prostu przetłuszczone. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego produkt z tak fantastycznym składem działa tak fatalnie na moje włosy, więc postanowiłam dać mu kolejną i kolejną szansę. Niestety po ok. miesiącu stosowania zauważyłam u siebie znaczne przyspieszenie przetłuszczania się włosów. Najgorszym problemem okazały się jednak kołtuny, które zaczęły powstawać u mnie od spodu, tuż nad szyją. Nigdy wcześniej mi się to nie przytrafiało, zwłaszcza podczas mycia. Mimo stosowania silikonów, masek i odżywek, kołtuny były coraz większe i coraz trudniejsze do rozplątania co ostatecznie skończyło się przymusowym ich wycięciem. Niestety walczę z nimi do dziś :(



Jest mi strasznie przykro, że tak fajnie zapowiadający się produkt sprawił moim włosom prawdziwy Armagedon. Mimo wszystko w dalszym ciągu cenię markę Sylveco, z zastrzeżeniem, że raczej nie skuszę się już na nic do włosów. Balsam kupiłam w aptece za ok. 25 zł. 


Jestem ciekawa czy stosowałyście ten produkt!
Jak się u Was sprawdził?
Lubicie produkty Sylveco?






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...