sobota, 6 czerwca 2015

Petal Fresh Organics, czyli organiczny szampon odżywczo-antyseptyczny z wyciągiem z drzewa herbacianego



Mazury skąpane są dziś w złocistym, gorącym słońcu. Bardzo ubolewam nad tym, że woda w jeziorach jest jeszcze zimna. Marzy mi się wylegiwanie na miękkim kocyku w towarzystwie dobrej lektury, a potem kojąca kąpiel w jeziorku. Tak czy siak, jeżeli jakimś cudem znajdujecie się w domu (mam wrażenie, że wyjechał cały świat z wyjątkiem mnie), chciałabym Was zaprosić na recenzję Odżywczo-antyseptycznego szamponu do włosów amerykanskiej marki Petal Fresh Organics. Zanim jednak przejdę do samej recenzji, chciałabym Wam nieco przybliżyć tego nowego na polskim rynku producenta.

Petal Fresh Organics to marka dosyć popularna w Stanach, która specjalizuje się w produkcji kosmetyków organicznych oraz ekologicznych. Produkty Petal Fresh oparte są na najwyższej jakości, certyfikowanych składnikach roślinnych. Priorytetem marki jest zapewnienie klientom produktów zdrowych, naturalnych i wysokiej jakości. Petal Fresh korzysta z leczniczych właściwości ziół, rezygnując w swoich produktach z agresywnej chemii oraz parabenów. Produkty są organiczne, wegańskie, nietestowane na zwierzętach. Od lutego dostępne są w Rossmannie, gdzie możemy znaleźć jednak wyłącznie produkty do włosów. Być może z czasem oferta marki dostępna w Polsce nieco się powiększy.





Składniki Petal Fresh pochodzą wyłącznie z ekologicznych upraw. Organiczność naszych produktów została potwierdzona przez Stellar Certification Services. Produkt wolny od szkodliwych substancji: parabenów, siarczanów (SLS, SLES), GMO, ftalanów i sztucznych barwników, posiadający zrównoważone pH, nie testowany na zwierzętach. 

Szampon Tea Tree skutecznie oczyszcza i odżywia skórę głowy, zapewniając Twoim włosom zdrowy, świeży wygląd. Właściwości antyseptyczne szamponu pomagają w radzeniu sobie  z problemami skórnymi.
Korzyści: Pomaga zwalczać swędzenie i dyskomfort skóry głowy, odżywia skórę głowy, nadaje włosom blasku. 




Aqua (Water), Sodium Lauroyl Sarcosinate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Cocoyl Isethionate, Ammonium Cocoyl Isethionate, Hydroxypropylcellulose, *Melaleuca Alternifolia (Tea Tree) Flower/Leaf/Stem Extract, Orbignya Oleifera (Babassu) Seed Oil, Tocopheryl Acetate (Vitamin E), Retinyl Palmitate (Vitamin A), Panthenol (Vitamin B5), Glycerin, Tussilago Farfara (Coltsfoot) Flower Extract, Achillea Millefolium (Yarrow), Equisetum Arvense (Horsetail), *Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Althaea Officinalis (Marshmallow) roqt, Chamomilla Recutita (Chamomile) Flower Extract, Melissa Officinalis (Lemon Balm) Leaf Extract, *Thymus Vulgaris (Thyme) Extract, Polysorbate 20, Citric Acid, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Chloride, Parfum (Fragrance).

Jak możecie zobaczyć wyżej skład został wzbogacony o szereg ziół: podbiał pospolity, krwawnik, skrzyp, rozmaryn, prawoślaz, rumianek, melisę oraz tymianek. Taki zespół składników obecny jest w każdym szamponie Petal. Oczywiście wersja Tree Tree została wzbogacona o ekstrakt z drzewka herbacianego, który wykazuje silne działanie antygrzybiczne, antybakteryjne oraz antyseptyczne. Dokonując analizy składu można zauważyć, że szampon zawiera wiele składników wpływających na ograniczenie wydzielania sebum, zahamowanie powstawania łupieżu, regulację pracy gruczołów łojowych, ale również ziół odpowiadających za złagodzenie oraz nawilżenie skalpu.




Szampon zamknięty jest w buteleczce o pojemności 355 ml. Cała szata graficzna, a w tym przede wszystkim wielki napis umieszczony na nakrętce, wskazują niewątpliwie, iż jest to produkt organiczny, którego INCI oparte jest na składnikach naturalnych. Bardzo wygodna forma zamknięcia sprawia, że produkt błyskawicznie wydobywa się z opakowania, nie ma ryzyka wylania czy też przypadkowego wyciśnięcia większej ilości szamponu niż potrzebujemy. 
Jeżeli znacie zapach olejku z drzewka herbacianego, to jest to właśnie ten zapach, który dominuje w produkcie. Jest to zapach bez wątpienia bardzo odświeżający, aczkolwiek nie każdemu może przypaść do gustu.
Konsystencja szamponu jest natomiast mocno żelowa i przezroczysta. W kontakcie z wodą produkt nabiera objętości, bardzo dobrze i szybko się pieni. Biorąc pod uwagę fakt, iż w składzie nie ma silnego detergentu, jest to wielki plus :) 




Mimo całego zachwytu nad składem, opakowaniem oraz konsystencją i wydajnością szamponu nie jestem do końca zadowolona z jego działania. Tea Tree świetnie oczyszcza skórę głowy i przynosi ukojenie. Mam wrażenie, że ekstrakt z drzewka herbacianego daje tuż po aplikacji uczucie lekkiego chłodzenia, co na pewno świetnie sprawdzi się latem. Niestety szampon nie wpłynął w żadnym stopniu na towarzyszący mi od kilku miesięcy drobny problem z łupieżem suchym, jak również nie zniwelował towarzyszącego mu czasem uczucia swędzenia. Muszę przyznać, że ze względu na obecność drzewka herbacianego pokrywałam w tym produkcie wielkie nadzieje. Oprócz tego nie zauważyłam odżywczego działania szamponu, który miały zagwarantować takie składniki jak: olejek z babassu, witamina A, E oraz B5
Wielki plus za to, że szampon, który ma w swoim składzie mnóstwo ziół w żadnym stopniu nie plącze włosów! Byłam tym faktem wielce zdziwiona, ponieważ moje doświadczenia z szamponami ziołowymi są nieco inne :) Petal Fresh tworzył na włosach miękką otoczkę, dzięki której po myciu włosy nie były ani szorstkie, ani matowe. 
Podsumowując, poleciłabym tę wersję Petal Fresh wszystkim tym, którzy poszukują produktu z dobrym, organicznym składem, który byłby w stanie oczyścić skórę głowy. Niestety do zwalczania łupieżu i świądu może być to za mało. Oprócz tego, w związku z faktem, iż jest to produkt ziołowy, raczej nie nadaje się do codziennego używania, bo może przesuszyć włoski. 

Cena: ok. 20 zł


Jestem ciekawa czy stosowałyście już produkty Petal Fresh!
Dajcie znać, jakie są Wasze ulubione produkty
 do oczyszczania skalpu albo do walki z łupieżem :)




środa, 3 czerwca 2015

Projekt Denko : maj



Kolejny miesiąc za nami. Czy tylko mnie maj minął tak potwornie szybko? W większości zajęta byłam przygotowaniami do obrony, od 22 maja jestem panią magister :)  Pogoda niestety nie była najlepsza, ale mimo wszystko rozkwitające drzewa i zapach rzepaku naprawdę umiliły mi ten czas. Jeśli chodzi o zużycia kosmetyczne, to nazbierałam kilka egzemplarzy, aczkolwiek wciąż w moich szufladach zalega kilka produktów, które chciałabym już skończyć. Mam ochotę na kilka nowości, ale obiecałam sobie, że muszę najpierw zużyć to, co już mam. Muszę przyznać, że tworzenie tego typu postów sprawia mi wiele przyjemności - fajnie jest zobaczyć, że rzeczywiście zużywam to, co kupiłam, a ponadto mam wrażenie, że moje kosmetyczne potrzeby stają się coraz bardziej uporządkowane, a co za tym idzie zakupy stają się bardziej świadome.




Moją denkową opowieść chciałabym rozpocząć od produktów do włosów, których w maju zużyłam najwięcej. Olejek łopianowy z czerwoną papryką jest moim ulubionym olejkiem do włosów z GP. Najczęściej stosowałam go w połączeniu z olejkiem kokosowym albo Babydrem fur mama. Mimo że nie wpłynął na porost włosów, zaskoczył mnie tym, że nawet stosowany solo zawsze daje jakiś rezultat (co niestety nie zawsze się zdarza przy stosowaniu olejków). Jeśli macie ochotę poczytać więcej o olejkach z GP to zapraszam tu.




Szampony z Barwy towarzyszą mi już od 2 lat. Miałam okazję przetestować już kilka wersji. Tak jak pozostałe również wersja lniana ma prosty, nieprzekombinowany skład, a co najważniejsze bardzo skutecznie oczyszcza włosy. Mam wrażenie, że szampon miał bardziej śliską konsystencję niż pozostałe wersje, bardzo ładnie pachniał i miał piękną, niebieską barwę :)




Szamponów Batiste chyba nie muszę nikomu przedstawiać :) Stały się moim must-have i niejednokrotnie ratowały mnie w podbramkowej sytuacji, gdy nagle musiałam zacząć wyglądać jak człowiek. Mimo wszystko moja przygoda z suchymi szamponami nie rozpoczęła się najlepiej! Pierwszym tego typu produktem był Syoss, który potwornie śmierdział, a co gorsze pod wpływem słońca robił z moich włosów tłusty lep. W przypadku szamponów Batiste nic takiego nie zachodzi, dają one natychmiastowe odświeżenie i bądźmy szczere - mają boskie szaty graficzne. 




Alterra, Nawilżająca odżywka do włosów była produktem kupionym w afekcie. Moje włosy były w bardzo, bardzo złym stanie. Przesuszone, puszące się na końcach. Czułam się jak chodzący chochoł. Niestety w przypływie żalu i goryczy zapomniałam, że już ją stosowałam i efekty nie były powalające. Ani odżywka ani maska nie sprawdzają się na moich włosach najlepiej najprawdopodobniej dlatego, że nie lubią się one zbytnio z humekantami.




Ziaja, Liście zielonej oliwki to mój hit w dziedzinie demakijażu oczu. W związku z tym, że poświęciłam temu płynowi osobny post (klik), nie będę się w tym miejscu zbytnio rozpisywać. Produkt jest tani (7zł), skuteczny, zmywa nawet wodoodporny makijaż. Nie znalazłam jeszcze nic lepszego, a trochę już tego miałam.




Kolejny produkt, który zagościł na stałe w moim kanonie pielęgnacyjnym. Woda termalna Uriage daje mi to wspaniałe uczucie ukojenia oraz odświeżenia skóry. Stosowałam ją w ciągu dnia dla odświeżenia, po maseczkach, aby uspokoić skórę. Bardzo fajnie sprawdzała się również do zraszania twarzy pokrytej glinką. Jest o tyle wygodna, że nie trzeba jej ścierać tak jak innych wód termalnych :) Woda termalana to nie tylko bogactwo minerałów, ale również cudowny lek dla skóry. Bardzo przydatna w okresie letnim. Jeśli macie ochotę poczytać o niej więcej, zapraszam tu.




W maju udało mi sie zużyć również dwa peeligi Lirene. Pierwszy z nich to peeling gruboziarnisty do ciała, który ściera naskórek skutecznie, ale dosyć delikatnie. Nie pozostawia na skórze tłustej warstewki ani nie powoduje zaczerwienienia w związku z czym można go śmiało stosować tuż przed wyjściem. Pozostawia skórę gładką i zrelaksowaną. Jeśli chcecie poczytać o nim więcej, zapraszam tu.




Do peelingu enzymatycznego z Lirene wracam naprawdę często. Bardzo lubię jego lekkie, ale naprawdę skuteczne działanie. Mam wrażenie, że na mojej skórze spisuje się lepiej niż peeling enzymatyczny z Organique, który najprawdopodobniej jest zbyt silny. Najczęściej stosuję go raz w tygodniu, wspomagając się również ściereczką muślinową z The Body Shop. Zdecydowanie muszę nabyć w końcu pełnowymiarowe opakowanie.




Ostatnim majowym zużyciem jest woda toaletowa Oriflame, Lovely Garden. Jest to bardzo przyjemne dla nosa połączenie rabarbaru z "soczystymi zielonymi nutami i akordami ciepłego mleka". Całość zamyka waniliowa orchidea. Zapach zdecydowanie trafił w moje gusta. Subtelnie słodkawy, ale przełamany kwaskowatą nutą, nienachalny i lekki. W związku z tym, że jestem osobą niezwykle wrażliwą na zapachy i bardzo często reaguję bólem głowy, brzucha czy nudnościami, jestem przeszczęśliwa, że Lovely Garden był dla mnie tak łaskawy.

Jestem ciekawa jak wyglądają Wasze majowe zużycia!
Jeśli macie ochotę, zostawiajcie linki w komentarzach.




poniedziałek, 1 czerwca 2015

Lekki, odżywczy krem do rąk od Le Petit Marseillais



Problem z przesuszoną skórą dłoni towarzyszy mi od wielu, wielu lat. Wśród dostępnych na rynku produktów znalazłam już parę perełek, które przywracają moją biedną, napiętą skórę do równowagi dając mi cudowne uczucie komfortu. Ostatnim razem opowiadałam Wam o kremie lipidowym Mixa (na pełną recenzję zapraszam tu), który pokochałam za jego cudowne działanie. W związku ze zbliżającym się wielkimi krokami okresem letnim zdecydowałam się nieco zmodyfikować moją pielęgnację, a Mixę stosować jedynie na noc. W tym samym czasie rozpoczęłam poszukiwania idealnego kremu na dzień. Mój wybór padł na markę bliską memu sercu - nie tylko dlatego, że mam przyjemność być jej ambasadorką. Na Le Petit Marseillais jeszcze nigdy się nie zawiodłam (choć muszę Wam zdradzić, że najbardziej przyciągają mnie te boskie zapachy i cały ten PR marki!). Jeśli jesteście ciekawe jak spisał się odżywczy krem do rąk, zapraszam serdecznie do lektury!



By spełnić potrzeby bardzo suchej skóry, Le Petit Marseillais stworzył idealną kompozycję - połączył trzy wyjątkowe składniki z Południa: cudowne masło Shea, które odżywia i optymalnie nawilża, niezwykły olejek arganowy, magicznie wygładzający skórę, oraz wspomagające ich działanie słodkie migdały.
Dzięki lekkiej konsystencji krem do rąk Le Petit Marseillais błyskawicznie się wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy. Skóra Twoich dłoni jest aksamitnie miękka – głęboko odżywiona i nawilżona*.
*nawilżenie górnych warstw naskórka


Aqua, Glycerin, Isononyl Isononanoate, Dimethicone, Cyclopentasiloxane, Cetearyl Alcohol, Cyclohexasiloxane, Paraffinum Liquidum, Cetyl Alcohol, Behenyl Alcohol, Anhydroxylitol, Argania Spinosa Oil, Butyrospermum Parkii Butter, Panthenol, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Xylitol, Xylitylglucoside, Cera Microcristallina, Cyclotrisiloxane, Glyceryl STtearate, Paraffin, Cetearyl, Glucoside, Ceteth-20, PEG-75 Tearate, Steareth-20, VP/Hexadecene Copolymer, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Tocopheryl Acetate, Methylparaben, Phenoxyethanol, Propylparaben, Parfum. 





Jak w przypadku pozostałych produktów Le Petit Marseillais również i krem posiada solidne opakowanie ozdobione delikatną, kobiecą etykietką. Jest ono na tyle miękkie, że pozwala na swobodną i szybką aplikację produktu, a co więcej nie powinno sprawiać większego problemu rozcięcie opakowania przy denkowaniu kremu. 

Drugą kluczową sprawą przy produktach LPM jest oczywiście zapach! Również tym razem się nie zawiodłam. Zapach kremu określiłabym jako otulający. Nieco słodkawy i pudrowy, ale zdecydowanie nie nachalny i duszący. Po aplikacji delikatnie utrzymuje się na dłoniach. Jeśli miałyście okazję testować Mleczko do ciała , to w żółtym opakowaniu, to jest to dokładnie ten zapach :)




Przechodząc do najważniejszego, a więc działania, chciałabym Wam powiedzieć, że krem jest re-we-la-cyj-ny! Jego konsystencja to dla mnie strzał w dziesiątkę, właśnie czegoś takiego szukałam. Mimo dosyć bogatego składu krem jest naprawdę lekki. Błyskawicznie się wchłania nie pozostawiając przy tym tłustego filmu. Mam wrażenie, że moja sucha skóra go pochłania :)
Aplikacja jest bardzo przyjemna, brak jest tutaj tego charakterystycznego dla kremów odżywczych oporu podczas rozsmarowywania i natychmiastowego oblepienia skóry (mam nadzieję, że wiecie mniej więcej, o co mi chodzi ;)). 

Krem faktycznie daje bardzo ładne nawilżenie. Moja skóra jest po jego użyciu miękka, gładka i pachnąca. Niemal natychmiast znika nieprzyjemne uczucie ściągnięcia czy też swędzenia skóry. Systematycznie stosowany, pozwala osiągnąć naprawdę fajne rezultaty. Nie tylko odżywił i poprawił kondycję mojej skóry dłoni, ale wpłynął też pozytywnie na skórki. Mam wrażenie, że nie są już tak twarde i dokuczliwe, jak to miały wcześniej w zwyczaju. Bardzo często podczas aplikacji wcieram go również w płytkę paznokcia, aby nieco ją odżywić.





Podsumowując, krem spełnił moje wszystkie oczekiwania. Jestem pewna, że będzie stałym elementem mojej wakacyjnej kosmetyczki i torebki. Bardzo często objęty jest promocją w Rossmannie, więc warto mieć go na oku :) Regularna cena to 11,49 zł (obecnie przeceniony na 9,69).


A jakie są Wasze ulubione kremy do rąk, które nadają się do stosowania na dzień?




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...