sobota, 27 grudnia 2014

Natura Siberica, Rokitnikowa odżywka do włosów suchych i zniszczonych - czy warto ją mieć?


Co jakiś czas zdarza mi się uzupełnić mój kosmetyczny włosowy zbiorek o produkty pochodzenia rosyjskiego. Muszę przyznać, że jeszcze ani razu się nie rozczarowałam! To, co mnie w nich urzeka, to w szczególności bardzo dobre składy, inwestowanie w substancje naturalne i organiczne, rezygnacja ze składników drażniących oraz naprawdę przystępne ceny. Dziś chciałabym Wam pokazać stosunkową nowość, która na wizażu nie ma jeszcze zbyt wielu recenzji - Rokitnikową odżywkę do włosów suchych i zniszczonych Intensywne nawilżenie. Jeśli jesteście ciekawe jak się sprawdziła i co w sobie kryje, zapraszam Was do lektury :)



Działanie: zatrzymuje wilgoć głęboko w strukturze włosów, sprawia, że włosy stają się elastyczne i bardziej posłuszne, zmniejsza łamliwość włosów, ułatwia rozczesywanie.

Składniki aktywne: organiczny olejek z ałtajskiego rokitnika, organiczny marokański olejek arganowy, organiczny olejek cedrowy, organiczny olejek z zarodków pszenicy, miodunka i witaminy A, B5, E, C.

Odżywka wnika głęboko we włosy intensywnie je nawilżając i odżywiając, chroni przed szkodliwym wpływem temperatury podczas stylizacji.
Wchodzące w skład odżywki witaminy i aminokwasy odżywiają i nawilżają włosy sprawiając, że stają się one bardziej gładkie, sprężyste i łatwiejsze w modelowaniu.
Olejek z rokitnika ałtajskiego i makadamii sprzyjają powstawaniu keratyny zapewniając włosom wytrzymałość i połysk.
Róża arktyczna i olejek z nasion białego lnu syberyjskiego zatrzymują wilgoć głęboko w strukturze włosów.




Aqua, Cetearyl Alcohol, Cyclopentasiloxane,Behentrimonium Chloride, Dimethiconol, Dimethicone Crosspolymer, Panthenol, Cetrimonium Chloride, Glyceryl Stearate, Lauryl Glucoside, Hippophae Rhamnoides Fruit Oil*, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Pinus Sibirica Seed Oil*, Triticum Vulgare (Wheat) Germ Oil,  Anemonoides Altaica Extract*, Cetraria Nivalis Extract*, Pinus Pumila Needle Extract*, Pulmonaria Officinalis Extract, Hydrolyzed Wheat Protein, Sodium PCA, Sodium Lactate, Arginine, Aspartic Acid, PCA, Glycine, Alanine, Serine, Valine, Proline, Threonine, Isoleucine, Histidine, Phenylalanine, Retinyl Palmitate, Sodium Ascrobyl Phosphate, Tocopherol, Biotin, Folic Acid, Cyanocobalamin, Niacinamide, Pantothenic Acid, Pyridoxine, Riboflavin, Thiamine, Yeast Polypeptides, Hippophae Rhamnoidesamidopropyl Betaine, Pineamidopropyl Betaine, Glycerin, Cetrimonium Bromide, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Dehydroacetic Acid, Sodium Benzoate, Citric Acid, Parfum, Cl 19140, Cl 15985.
* Składniki organiczne.

Dokonując analizy tego długaśnego składu można zauważyć 3 rzeczy: jest tam mnóstwo emolientów oraz substancji nawilżających, odżywka bogata jest w oleje organiczne, a po trzecie na palcach jednej ręki można policzyć substancje, które mogą być nieco drażniące - reszta jest jak najbardziej bezpieczna. Według mnie jest to skład na 5+ !




Odżywka zamknięta jest w uroczej butelce o pojemności 400 ml. Szata graficzna bardzo przypadła mi do gustu - nie miałam jeszcze w swojej kolekcji takiej butelki :) Niestety z jej poręcznością nie jest już tak cudownie. Mimo iż sam pomysł na otworek jest jak najbardziej trafny (dzięki zamknięciu typu press bardzo łatwo jest otworzyć i zamknąć butelkę, nie trzeba nic kręcić, a ryzyko wylania się odżywki np. w podróży jest w zasadzie zerowe), aby wydobyć produkt ze środka najlepiej jest położyć butelkę na płasko i naciskać na opakowanie całą dłonią. 

Odżywka ma specyficzny, niepowtarzalny zapach. Wydaje mi się, że tak może pachnieć rokitnik, ale nie dam sobie uciąć ręki :) Mimo wszystko pachnie całkiem naturalnie, absolutnie nie ma tu żadnej ziołowej nuty - wręcz przeciwnie całość jest dosyć słodka, ale nie mdła. Zapach subtelnie utrzymuje się na włosach. 




Jak możecie zobaczyć na zdjęciu niżej, odżywka ma gęstą i zbitą konsystencję koloru pomarańczowego. Bardzo łatwo aplikuje się na włosy, świetnie rozprowadza i nie spływa. Producent zaleca nakładać ją jedynie na 2-3 minuty, jednak moim zdaniem jest to o wiele za mało. W moim przypadku po tak krótkim czasie odżywka w ogóle nie zdążyła zadziałać, a włosy wyglądały jakbym niczego na nie nie kładła. Aplikowana na 10 - 30 min działa natomiast cuda :)

Od bardzo dawna nie spotkałam się z tak dobrym produktem. W zasadzie od pierwszego użycia (z dłuższym czasem trzymania na głowie) odżywka zaskoczyła mnie swoim nawilżającym działaniem. Kosmki wyglądają dzięki niej na odżywione i zdrowe, a w dodatku brak jest tutaj charakterystycznego dla produktów nawilżających obciążenia włosów. W związku z tym, że nie jest to odżywka z gatunku śliskich, rozczesanie włosów po  myciu nie jest tak banalnie proste. Jednakże wygląd włosów tuż po wyschnięciu rekompensuje tą drobną niedogodność - są mięciutkie, nawilżone, bardzo miłe w dotyku i po prostu wyglądają ładnie. 




400 ml odżywki kosztuje od 20 do 25 zł. Możecie dostać ją w szczególności w sklepach zielarskich, eko sklepach oraz w internecie. Produkt jest bardzo wydajny, wystarczy naprawdę niewielka ilość odżywki, aby włoski były odżywione (chociaż moje wolą większą ilość - dobrego nigdy za wiele ;)). Jeżeli jesteście zainteresowane serią rokitnikową, to na rynku są do wyboru również następujące wersje: odżywka z efektem laminowania, maksymalna objętość, a także głębokie oczyszczanie i pielęgnacja. 


Dajcie znać czy stosujecie rosyjskie kosmetyki do włosów!
Jestem ciekawa, jakie należą do grona Waszych ulebieńców.
A może stosowałyście serię rokitnikową?





środa, 3 grudnia 2014

Żel aloesowy. Must have w pielęgnacji ciała?



Moja przygoda z aloesem zaczęła się już jakiś czas temu, gdy zmagałam się z problemami żołądkowymi. To właśnie wtedy zaczęłam popijać sok z tej roślinki, a w miarę upływu czasu zauważyłam, że mój zbuntowany brzuch robi się bardziej spokojny. Jako że butelka była znacznych rozmiarów, postanowiłam wykorzystać go również do pielęgnacji włosów i twarzy. W ruch poszła więc gaza, a płukanka aloesowa towarzyszyła mi co najmniej raz w tygodniu. Potem pojawiły się drogeryjne i apteczne maski aloesowe. W tym samym czasie moja sucha skóra zaczęła dawać się we znaki. Ze względu na to, że dobór odpowiedniego kremu jest dla mnie niezwykle problematyczny z powodu bardzo dużej skłonności do zapychania, zdecydowałam się włączyć do mojej pielęgnacji twarzy, a potem również i ciała, żel aloesowy. Zapewne każda z Was czytała już jakiś post poświęcony temu produktowi, ale jeśli jeszcze się nie zdecydowałyście na zakup, to mam nadzieję, że Was zachęcę! :)

Aloes zwyczajny, tj aloe vera, zwany również aloesem barbadoskim to całkiem ładna roślinka pochodząca z terenów Afryki oraz Azji Mniejszej, który możemy również uprawiać we własnym domu jako kwiatek doniczkowy. Mimo iż wygląda naprawdę niepozornie kryje w sobie aż 140 biologicznie czynnych składników! Właśnie dlatego uzyskał miano rośliny typowo leczniczej.

W moje ręce wpadł żel aloesowy marki Altermedica - bodajże najłatwiej dostępny żel aloesowy (widziałam go naprawdę w wielu aptekach). 

Skład: Aqua, (modyfikowany roztwór leczniczej wody: wodorowęglanowo-chlorkowo-sodowej-bromkowo-jodkowo-borowej z Uzdrowiska Rabka S.A), Aloe Vera (Aloe Barbadiensis) Extract, Propylene Glycol, Gliceryne, D-Panthenol, Triethanoloamine, Allantoin, Polisorbate-20, DMDM Hydantoin. 




Żele aloesowe sprawdzają się fenomenalnie w pielęgnacji skóry suchej, trądzikowej oraz skłonnej do zapychania. Dzięki temu, że są niezwykle lekkie i błyskawicznie się wchłaniają do matu, zdecydowanie nadają się pod makijaż. Osobiście stosuję go rano, tuż po przetarciu skóry twarzy płynem micelarnym. Następnie, gdy żel już wsiąknie, aplikuję na skórę krem nawilżający Make Me Bio. Natomiast gdy wrócę już do domu i nie planuję nigdzie wychodzić, zmywam makijaż i znów nakładam żel aloesowy. Co zauważyłam?

  • żel nawilża, regeneruje i uspokaja podrażnioną zimnym wiatrem i ogrzewaniem skórę
  • łagodzi stany zapalne i przyczynia się do ich szybszego gojenia
  • wszelkie przebarwienia po krostkach zaczęły szybciej znikać
  • skóra ma bardziej jednolity koloryt
  • swędzenie i napięcie przesuszonej skóry nie jest już tak dokuczliwe




Żel aloesowy działa fantastycznie nie tylko na skórę twarzy. W przypadku przesuszonego skalpu oraz włosów, warto spróbować kuracji aloesowej, aby odżywić i uspokoić nieco skórę głowy - myślę, że najlepiej sprawdzi się to zimą, gdy jesteśmy najbardziej narażone na działanie czynników wysuszających. Oprócz tego żel stał się moim wybawieniem podczas depilacji, w szczególności okolic bikini. Zaaplikowany tuż po depilacji, sprawia, że będące moją zmorą czerwone krostki nie dokuczają aż tak bardzo. Co jeszcze?

  • warto stosować żel w przypadku AZS, zwłaszcza zimą, gdy problem się nasila
  • łagodzi ukąszenia owadów, a także pomaga w reakcjach alergicznych skóry
  • latem łagodzi poparzenia słoneczne
  • przyspiesza znikanie stłuczeń i obtarć naskórka

Mimo tak fantastycznego działania, musimy pamiętać, że sam żel cudów nie uczyni. Chociaż stanowi bardzo fajną nawilżającą bazę, w moim przypadku solo nie był tak skuteczny jak w połączeniu z olejkiem czy kremem. Jeśli chodzi z kolei o trądzik, to żel nie rozwiąże problemu, gdy trądzik ma inne podłoże aniżeli nieodpowiednia pielęgnacja (np. zmiany hormonalne). 
W zasadzie nie spodziewałam się, że żel aloesowy rozwiąże moje wszystkie problemy - tj. nadmierne przesuszenie skóry oraz pojawiające się okazjonalnie, a ostatnio notorycznie - zwłaszcza na czole, krostki. Zauważyłam jednak, że w miarę stosowania moja skóra czerpie z mocy ukrytej w aloesie. Obecnie nie wyobrażam sobie pielęgnacji bez niego i Was również zachęcam do przetestowania go na własnej skórze!




Żele aloesowe możecie dostać w aptekach, sklepach zielarskich oraz w internecie, np na Allegro.


Używacie żelu aloesowego? Jak się u Was sprawdza? 
A może dałyście się przekonać do jego używania? :)





niedziela, 30 listopada 2014

Eksplozja objętości? Eveline Big Volume Explosion mascara



Podczas ostatniej promocji w Rossmannie intensywnie poszukiwałam jakiegoś tuszu do rzęs. Wybór był przeogromny, szafy obstawione ze wszystkich stron, a podjęcie dobrej decyzji w takich warunkach było naprawdę trudne. Zdecydowałam się na dwa tusze - jeden pogrubiający a drugi wydłużający. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o pierwszym z nich, a mianowicie o Big Volume Explosion od Eveline, który zdążył już zebrać sporo pozytywnych opinii w sieci. Czy rzeczywiście jest taki świetny i czy warto go mieć? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w niniejszym poście.


Nowa, innowacyjna szczoteczka do zadań specjalnych Big Brush idealnie pokrywa grubą warstwą tuszu każdą rzęsę, zapewniając spektakularny efekt i wyjątkowe podkreślenie spojrzenia.
20 rzędów elastycznych włosków ułożonych w różnych kierunkach ułatwia nałożenie tuszu i skrupulatne rozdzielenie, każda rzęsa zostaje idealnie pokryta warstwą głębokiej czerni, bez sklejania i bez grudek,
Zaawansowane składniki aktywne zapobiegające wypadaniu i łamaniu rzęs.
Doskonale wzmacnia, odżywia i kondycjonuje rzęsy. Mineralne pigmenty i naturalny wosk carnauba pobudzają rzęsy do wzrostu, zapobiegają ich wypadaniu i łamaniu się.
D - pantenol odbudowuje strukturę włosa, widocznie zagęszczając i pogrubiając rzęsy.
Najcenniejsze składniki z olejku jojoba, bogatego w witaminy A, F i E dogłębnie nawilżają, uelastyczniają i wzmacniają rzęsy. Wyjątkowo delikatny dla oczu nie powoduje podrażnień. 




Tusz zamknięty jest w złotym opakowaniu o pojemności 11 ml. Bardzo lubię złote opakowania - mają w sobie coś ekskluzywnego (nawet jeśli tusz kosztuje 15 zł) i całkiem fajnie wychodzą na zdjęciach ! ;) Zapach jest typowo tuszowy, nie jest zbyt męczący i chemiczny, także dla osób wrażliwych na silne zapachy raczej nie powinien zakłócać spokoju nosa. 

Tusz ma naprawdę przyzwoitą szczoteczkę. Bardzo gęsto osadzone włoski sprawiają, że cała szczoteka nabiera sporej objętości, a nałożenie tuszu na rzęsy jest banalnie proste. Z takim arsenałem nie grozi nam pominięcie nawet pojedynczej rzęsy. Tusz świetnie pokrywa je od nasady aż po same końce, nie krusząc się ani nie odbijając na powiece w ciągu dnia. 




Tusz fantastycznie rozdziela rzęsy, sprawia, że po prostu robi się ich optycznie więcej, przy zachowaniu naprawdę naturalnego efektu. Można nim bardzo fajnie budować grubość za pomocą kilku warstw, raczej bez niebezpieczeństwa powstania tzw. pajęczych nóżek. Na zdjęciu poniżej możecie porównać rzęsy pomalowane dwiema warstwami (oko lewe) oraz niepomalowane oko prawe. 

Pigmentacja produktu również jest całkiem satysfakcjonująca. czerń bardzo ładnie pokrywa rzęsy sprawiając, że są dłuższe, a spojrzenie bardziej wyraziste. Biorąc pod uwagę jego cenę, tj. 15 zł, naprawdę warto jest go mieć w swojej tuszowej kolekcji.






Używałyście może już tego tuszu? 
Jakie są wasze ulubione maskary pogrubiające?




czwartek, 27 listopada 2014

Opatrunek w kremie. Himalaya, Naturalny krem kojąco-osłaniający




Dziś chciałabym przedstawić Wam produkt, który od pewnego czasu stał się kluczowym elementem w mojej pielęgnacji twarzy i ciała. Całkiem niepozorny, ale naprawdę fantastyczny. Bardzo fajny skład, skuteczne działanie i niska cena. Jeśli szukacie czegoś na wypryski, ranki, otarcia i oparzenia, zapraszam Was do lektury! Ten produkt to prawdziwy opatrunek w kremie :)



Środek pomocniczy, stosowany w leczeniu zranień, skaleczeń, drobnych oparzeń, ran, różnego rodzaju wysypek, grzybiczych infekcji skórnych. Krem zawierający wyciąg z aloesu ma silne właściwości antybakteryjne i przeciwgrzybiczne, Zawiera także tlenek cynku, który przyspiesza gojenie się ran. Indyjska marzanna i niepokalanek pięciolistny mają właściwości antyseptyczne.





Składniki aktywne: Indian Aloe (Aloe Vera), Five-leaved Chaste Tree (Vitex Negundo), Almond (Prunus Amygdalus), Indian Madder (Rubia Cordifolia), Borax Anhydrous (Tankana), Zinc Calx (Yashad Bhasma).

Pełen skład: Aqua, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Propylene Glycol, Glyceryl Stearate SE, Cetyl Palmitate, Paraffinum Liquidum, Cetyl Alcohol, Stearic Acid, Ceteareth-20, Sodium Borate, Zinc Oxide, Dimethicone, Prunus Amygdalus Dulcis Seed Extract, Vitex Negundo Extract, Rubia Cordifolia Root Extract, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Parfum, Methylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Propylparaben, Benzyl Salicylate, Alpha-Isomethyl Ionone, Hydroxycitronellal, Linalool, Benzyl Benzoate, Cumarin, Lillial, Limonene, Geraniol, Cietronellol. 






Krem zamknięty jest w miękkiej tubce o wadze 20 g. Ma bardzo gęstą konsystencję i wystarczy naprawdę niewielka ilość, jeśli stosujemy go punktowo, i odrobinę więcej w przypadku pokrycia nim całej twarzy. Zapach jest typowo indyjski, słodki i kadzidlany, co nie każdemu przypadnie do gustu - osobiście bardzo nie lubię mocnych zapachów, ale umówmy się - nie to w tym produkcie jest najważniejsze :)

Jak możecie zobaczyć na zdjęciu wyżej krem, chociaż ja nazywam go maścią, ma kolor bardzo przypominający odcień skóry. Jeśli nakładamy go punktowo, to lekko zasycha i odrobinkę ciemnieje, ale w żaden sposób nie wpływa to na jego widoczność pod make-upem. 




Ze względu na obecność parafiny w składzie nie używam tego kremu na całą twarz. Natomiast punktowo stosuję go na wszystkie wypryski - i te mniejsze i te większe. Podczas gdy nasz nieprzyjaciel rośnie w siłę, nakładam na niego odrobinkę kremu i pozostawiam do wyschnięcia. Mam wtedy pewność, że wyprysk pokryty jest warstewką wystarczającą do odcięcia go od wpływu bakterii, a jednocześnie leczącą go. Bez skrupułów nakładam potem makijaż, chociaż zauważyłam, że w takim przypadku warto jest zaaplikować krem nieco oszczędniej. Kremik fantastycznie zapobiega zwiększaniu się stanu zapalnego, zasusza go i leczy, a następnie sprawia, że skóra szybciej się goi. Ostatnio takim sposobem zaleczyłam najgorsze co się może zdarzyć na twarzy, czyli wyprysk na delikatnej skórze pod oczami, którego ABSOLUTNIE nie można dotykać, bo odpłaci sporym zwiększeniem swojej objętości i opuchlizną. Krem fantastycznie leczy wszelkie zmiany ropne, 2-3 dni i nie ma po nich najmniejszego śladu. 

Oprócz tego stosuję krem również do leczenia bolesnych zadziorków na skórkach, a także podrażnień po depilacji, np bikini. W obu przypadkach sprawdza się rewelacyjnie. Ogólnie kojarzy mi się bardzo z opatrunkiem, ponieważ tworzy na skórze powłoczkę, a pod nią czyni cuda :) Zdarzyło mi się zaaplikować go również na pięty - bardzo fajnie je nawilżył! 




Krem dostępny jest w aptekach, np. na doz.pl, a także stacjonarnie w Hebe czy Super-Pharm. Kosztuje bardzo niewiele, bo jedyne 5-6 zł, a naprawdę może pomóc. Warto spróbować i mieć go w swojej kosmetyczce.


Znacie ten krem?
A może polecicie coś punktowego na wypryski?




niedziela, 23 listopada 2014

Hit w demakijażu oczu ! Ziaja




Liście Zielonej Oliwki to kolejna po Liście Manuka seria przygotowana przez Ziaję z okazji 25-rocznicy powstania firmy. Mimo że Liście Manuka wspominam z nieprzyjemnym dreszczem (jeśli nie znacie mojej cudownej historii, zapraszam Was tutaj KLIK), nowa seria bardzo mnie zainteresowała. Pomyślałam sobie, że nie powinna być tak agresywna jak poprzednia. Ku mojej radości w serii znalazłam płyn do demakijażu. A jako że wciąż poszukuję mojego ideału w dziedzinie demakijażu oczu, zdecydowałam się sprawdzić, jak poradzi sobie nowa Ziaja. Tym sposobem znalazłam swój KWC i nie wymienię go na nic innego (przynajmniej w najbliższym czasie) !



Oliwkowy płyn do demakijażu oczu i ust. Preparat pełni funkcję oczyszczającą, ale jednoczesnie pielęgnuje i wzmacnia rzęsy. Usuwa wodoodporny, intensywny, nawet teatralny makijaż. Nadaje się dla osób noszących szkła kontaktowe. Bezzapachowy, nie zawiera barwników

~ faza wodna skutecznie nawilża i odświeża delikatną skórę wokół oczu.

~ faza olejowa zmiękcza naskórek i zapobiega napinaniu skóry w trakcie aplikacji. Zawiera odżywki wzmacniające rzęsy - witamine E, olej oliwkowy i rycynowy.





Aqua (Water), Cyclopentasiloxane, Isohexadecane, Hexyl Laurate, Tocopheryl Acetate, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Sodium Chloride, Propylene Glycol, Olea Europaea Leaf Extract, Sodium Benzoate, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol.



Płyn do demakijażu zamknięty jest w plastikowym, typowym dla Ziaji opakowaniu o pojemności 120 ml. Ze względu na swój niewielki rozmiar jest bardzo poręczny i zajmuje niewiele miejsca w kosmetyczce. Według mnie dozownik jest całkiem odpowiedni - raczej nie grozi nam wylanie na wacik połowy produktu, chociaż warto być uważnym :) Produkt jest raczej bezzapachowy, mój nos nie wyczuwa jakiejś szczególnej nutki zapachowej.

Płyn to typowa dwufazówka. Ze względu na intensywnie zielone i ciemne opakowanie, nie mamy szansy zobaczyć jak mieszają się fazy, ale myślę, że jest to raczej kwestia mało istotna. Ważne jest to, że produkt w 100% spełnia swoje zadanie. Cudownie i szybko rozpuszcza makijaż - nawet wodoodporny, przez co pozostałe płyny do demakijażu oczu pozostawia według mnie daleko w tyle. W związku z tym, że nie używam cieni, nie potrafię się wypowiedzieć o jego skuteczności w tej materii. Ze zmyciem wodoodpornego tuszu i wodoodpornego eyelinera radzi sobie jednak fenomenalnie. Bardzo podoba mi się to, że płyn nie pozostawia przesadnie tłustej warstewki. Zdaję sobie sprawę z tego, że przy dwufazówkach nie da się inaczej, ale tutaj warstewka jest praktycznie niewyczuwalna i szybko się wchłania. 

Na dokładne, pełne zmycie makijażu zużywam 2 waciki - po jednym na oko. Demakijaż nie wymaga tarcia. W dodatku bardzo cieszy mnie obecność olejku rycynowego w składzie. Zawsze to jakiś bonusik pielęgnacyjny. 

Cena: ok. 7 zł/120 ml.




Używałyście już jakieś produkty z serii Liście Zielonej Oliwki?
Coś polecacie?




piątek, 21 listopada 2014

Masz brzydkie włosy. Czy używasz w ogóle odżywki? Kilka słów o tym, czy młodsze klientki są traktowane przez sprzedawców inaczej.


Duże miasto wojewódzkie. Więcej pracy, więcej możliwości... Widok zadbanych, modnie ubranych kobiet i mężczyzn jest bardziej naturalny, aniżeli w miastach mniejszych. I ja - studentka. Nie zaliczam się do grona tych studentów, którzy w lodówce mają jedynie światło. Staram się żyć normalnie, oszczędzać i z uwagą przyglądać się swoim finansom, co nie oznacza wcale jakiegoś życia na krawędzi. Do której grupy mam się więc zaklasyfikować? Do tych bardziej zadbanych czy typowych miejskich szaraczków. Do tej pory myślałam, że taka klasyfikacja nie jest wcale potrzebna. Ostatnio zauważam jednak, że jest inaczej. I byłabym w stanie to jakoś zaakceptować, gdyby nie fakt, że łączy się to bezpośrednio z wiekiem!

Mam 23 lata. To taki nijaki wiek, w którym nikt nie wie, jak się w stosunku do mnie zachować. Część dzieciaków na podwórku wciąż mówi do mnie cześć, część nagle przestawiła się na dzień dobry. Część dorosłych wali do mnie na ty, część zwraca się per pani. Nie zdecydowałam się jeszcze, która forma jest mi bliższa, ale zdecydowanie zależy mi na szacunku. Wygląda jednak na to, że młodzi konsumenci są traktowani w tej materii przez sprzedawców czy usługodawców po macoszemu. 

Mimo iż zdarzyło mi się to już kilkakrotnie, dziś opowiem Wam dwie historie, które przytrafiły mi się ostatnio i które spowodowały u mnie takie wzburzenie, że zdecydowałam się poruszać ten temat na blogu. Fryzjerka. Rutynowa, co-3-miesięczna wizyta w salonie fryzjerskim. Cel: podcięcie końcówek i grzywki, odświeżenie fryzury, aby włosy były lżejsze. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie padły słowa: Masz brzydkie włosy. Czy używasz w ogóle odżywki? Przyznam szczerze, że dawno nic mnie nie wyprowadziło tak z równowagi i jednocześnie nie wprawiło w taki smutek. Poczułam się jak młode, niedoświadczone dziewczę, któremu kraina pielęgnacji włosów jest w ogóle nieznana. Mimo moich wyjaśnień, że oczywiście, używam NAWET masek (tak, wiem, jestem taka oświecona, że wiem o ich istnieniu), a kołtun, który pojawił się na moich włosach, spowodowany jest szalikiem, pani pozostała nieprzekonana. O olejowaniu czy nakładaniu glutka lnianego wolałam w ogóle nie wspominać, bo jeszcze zostałabym posądzona o zacofanie na miarę XVIII w. wiochy w Puszczy Białowieskiej. Nie pomógł mi zbytnio również przedstawiony przeze mnie pogląd, że nie widzę różnicy pomiędzy działaniem kosmetyków drogeryjnych i profesjonalnych, co ostatecznie popsuło nasze konsumencko-fryzjerskie relacje. 

Pada śnieg, jest fajnie! Ale trzeba w końcu kupić jakiś krem na zimę, póki nie jest za późno. Apteka jest wyposażona w naprawdę szeroką gamę dermokosmetyków. Tym razem idę nieprzygotowana, mam zamiar sprawdzić personel. W strefie dermokosmetyków znajduje się jedna pani - ok. 50, bardzo zadbana, nieźle ubrana, ogólnie na pierwszy rzut oka widać, że jest w dobrej sytuacji materialnej. Szuka kremów na zimę! Dwie panie ekspedientki skaczą wokół niej jak szalone: pokazują miliony produktów, doradzają, a w końcu obdarowują panią całą gamą próbek. Przyznam szczerze, że byłam pod wielkim wrażeniem aż takiego zainteresowania się klientem. Byłam więc pewna, że i mnie spotka to samo. Nic bardziej mylnego! Dopiero po dłużej chwili od mojego wejścia ktoś w końcu zwrócił na mnie uwagę. Szukam kremu na zimę, mam suchą skórę z tendencją do zapychania. Szukam raczej czegoś lżejszego, co szybko by się wchłaniało. Tym sposobem pani wskazała mi jeden produkt! Musiałam ją bardzo ciągnąć za język, aby pokazała mi inne odpowiednie preparaty. Co więcej, o próbkach nie było w ogóle mowy. Spotkał mnie zaszczyt sprawdzenia konsystencji kosmetyku na ręce. Specjalnie nie prosiłam o próbkę, czekałam na inicjatywę sprzedawcy podkreślając, że praktycznie wszystko mnie zapycha. Nie doczekałam się.

Jestem taką samą klientką jak inni. Oczekuję dobrej jakości towaru oraz dobrego wykonania usługi. Chcę być traktowana tak, jak pozostali klienci. Wydaje się być to całkowicie niemożliwe ze względu na mój wiek. Czy bycie młodym uzasadnia spoufalanie się i kierowanie pod moim adresem komentarzy, które nie padłyby w stosunku do osób starszych wiekiem? Czy bycie młodym pozwala traktować mnie jako klienta gorszej kategorii, który nie zasługuje na pomoc i pełne zainteresowanie ze strony personelu? Czy bycie młodym jest równoznaczne z zamiarem ogołocenia apteki z jej cennych próbek? Oczywiście, że nie. Zastanawiam się czy coś by się zmieniło, gdybym zamiast swojej torby Mizensa zabrała ze sobą Michaela Korsa (którego oczywiście nie mam, może kiedyś ;)).


źródło


Spotkałyście się z taką dyskryminacją ze strony sprzedawców/usługodawców?
Macie pomysły, w jaki sposób można temu zaradzić?





środa, 19 listopada 2014

Essie, Zima 2014 - przegląd kolekcji


Lakiery Essie uzyskały już chyba status kultowych. Piękne, cudownie napigmentowane kolory, bardzo dobra jakość i całkiem przystępna (w porównaniu z jakością) cena. Niedawno do sprzedaży trafiła kolekcja Zima 2014. To, co mnie bardzo zaskoczyło, to brak zimnych, przytłumionych kolorów. Zamiast tego Essie oferuje naprawdę kobiecą i seksowną gamę kolorów, które mogą śmiało prezentować się na paznokciach zarówno podczas dnia jak i Wigilijnej kolacji, Sylwestrowej zabawy oraz Walentynkowej randki z ukochanym.


źródło

Jak widzicie na zdjęciu wyżej, kolekcja zimowa poraża swoim kolorem - i dobrze! Dzięki pięknemu i żywemu kolorowi na paznokciach, może uda zwalczyć się jesienno/zimową depresję. Mimo wszystko Essie wprowadza zarówno coś dla miłośniczek klasyki - urzekającą czerwień i skromną, aczkolwiek zdecydowanie nie nudną biel, a także odrobinę szaleństwa w postaci złota, rubinu, fioletu czy melona.


źródło

Od lewej:

jiggle hi, jiggle low - piękne, płynne złoto
jump in my jumpsuit – głęboka, soczysta czerwień
tuck it in my tux – elegancka i urzekająca kość słoniowa
double breasted jacket - turmalinowy rubin (mój faworyt)
bump up the pumps –  koralowy fiolet (również piękny)
bake in the limo – bardzo melonowy kolor


Muszę przyznać, że w nowej kolekcji Essie podoba mi się każdy lakier bez wyjątku. Mimo iż bake in the limo raczej kojarzy mi się z okresem wiosennym aniżeli zimą, z wielką chęcią widziałabym je wszystkie na swoich paznokciach. Najbardziej ciekawią mnie jiggle hi, jiggle low oraz double breasted jacket, chociaż bardzo chętnie przygarnęłabym również jump in my jumpsuit, bo uwielbiam głębokie czerwienie, oraz tuck it in my tux :) Myślę, że skuszę się na miniatury!


A jak Wam podoba się nowa kolekcja Essie?
Lubicie takie kolory czy raczej zimą stawiacie na coś bardziej stonowanego?






czwartek, 13 listopada 2014

Olejki z Green Pharmacy. Jak się sprawdzają i czy warto je mieć?


Mniej więcej od 1,5 roku staram się regularnie olejować włosy. Mimo iż wciąż nie mogę poradzić sobie z nadmiernym wysuszeniem, udało mi się znaleźć kilka produktów, które przypadły moim włosom do gustu. Dziś chciałam Wam nieco opowiedzieć o olejkach, które możecie znaleźć w większości drogerii, np Rossmann. Spośród wszystkich wariantów do gustu przypadły mi szczególnie dwa, które prezentuję Wam właśnie dziś. Jak się sprawdzają i czy w zasadzie w ogóle warto je mieć? Na te pytania postaram się odpowiedzieć Wam w poście. Na początek chciałabym jednak dodać, iż jestem posiadaczką włosów niskoporowatych w kierunku średniej porowatości, farbowanych na kolor blond.


Naturalny olejek łopianowy w połączeniu z naturalnym ekstraktem czerwonej papryki tworzą skuteczny preparat o sprawdzonym wzmacniającym i pobudzającym działaniu na włosy. Dzięki regularnemu stosowaniu olejek wyraźnie wzmacnia osłabione włosy i stymuluje ich wzrost. Czerwona papryka pobudza mikro-cyrkulacje krwi co ułatwia przenikanie dobroczynnych składników oleju łopianowego w głąb cebulek włosowych. Włosy stają się gęstsze, mocniejsze, lśniące i pełne życia. Odpowiedni pielęgnowane dobrze się rozczesują i lepiej układają. 



Vegetable oil. SC-CO2 - extract Arctium Lappa (Burdock), Capsium Annuin Resin, BHT.


Olejek z dodatkiem papryczki jest moim największym ulubieńcem z całej olejkowej oferty Green Pharmacy. Mimo iż nie powala zbytnio zapachem, bardzo fajnie działa na włosy. Po pierwsze, wystarczy naprawdę niewielka ilość, aby uzyskać jakikolwiek rezultat, po drugie olejek bardzo szybko się zmywa. Początkowo myślałam, że papryczka może dać efekt mrowienia, ale nic z tych rzeczy :) Mam wrażenie, że po jego aplikacji włosy mniej się przetłuszczają, są miękkie, gładkie i bardziej ujarzmione.


Odbudowujący olejek łopianowy z olejem arganowym.
Nowatorska kompozycja oleju arganowego i naturalnego oleju z korzenia łopianu odbudowuje włosy, wzmacnia ich strukturę, odżywia cebulki, pobudza wzrost włosów, zmniejsza łojotok, działa przeciwzapalnie i przeciwłupieżowo. Nawilża, przywraca blask, wygładza, ułatwia czesanie i stylizację, nadaje miękkość, elastyczność, wzmacnia, chroni, zapobiega puszeniu. Odżywia skórę głowy, łagodzi jej podrażnienia. Włosy stają się mocniejsze, lśniące, pełne życia. 





Helianthus Annuus Seed Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, SC-CO2 - extract Arctium Lappa, BHT.




Wersja z olejkiem aragnowym znalazła się natomiast na drugim miejscu. Podobnie jak w przypadku wersji papryczkowej możemy liczyć na te same efekty, ale według mnie nie aż tak dobrze jak w przypadku poprzednika. Argan niewątpliwie wygrywa u mnie zapachem, bardziej ziołowym i milszym dla nosa.




Przechodząc do najważniejszego - olejki nie sprawdziły się u mnie solo, tj. nakładane na włosy według zaleceń producenta. Zgodnie z nimi produkt należy nakładać przed myciem na jakieś 20-30 min. Po takiej zabawie działanie olejków było u mnie minimalne. Uważam natomiast, że są fenomenalnym składnikiem do tzw. sprayów olejowych. Aby stworzyć takie cudo wystarczy dodać nieco oleju, ulubionej odżywki - najlepiej nawilżającej - oraz wody przegotowanej. Taka mikstura to świetne rozwiązanie dla dziewczyn, które nie mają czasu na olejowanie bądź po prostu nie lubią mozolnego nakładania oleju na włosy. Po takiej mieszance włosy zawsze są niesamowicie miękkie, gładkie, błyszczące bez efektu obciążenia (jednakże to uzależniłabym od rodzaju dodawanej odżywki). Według mnie jest to również świetny sposób na powolniejsze zużycie olejków. Spray stanowi u mnie uzupełnienie tradycyjnego olejowania i jak zdążyłam zauważyć moje włosy wolą, gdy go stosuję, niż jak pomijam go w pielęgnacji. Podczas kilkumiesięcznej zabawy ze sprayem na bazie olejków zauważyłam mniejsze wypadanie włosów, w szczególności w okresie jesiennym. Co do przyrostu raczej bym się nie nastawiała na jakieś rezultaty. Bardzo ważne jest również nakładanie odpowiedniej ilości, bowiem nadmiar może doprowadzić do podrażnienia skalpu albo powstania łupieżu.

Olejki mają fajne, krótkie składy, nie są naszpikowane chemią. W dodatku są tanie jak barszcz. Myślę, że warto dać im szansę :) 


Stosowałyście olejki Green Pharmacy?
Jak się u Was sprawdziły?






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...