poniedziałek, 19 października 2015

5 hitów blogosfery, które się u mnie nie sprawdziły




Odkąd zaczęłam w miarę regularnie czytać blogi, w moje ręce wpadło naprawdę wiele świetnych produktów. Moje wizyty w drogerii nie polegają już na wrzucaniu do koszyka tego, co jest ładne, chociaż w dalszym ciągu mam ogromną słabość do pięknych i estetycznych opakowań. Zanim się spostrzegłam, mój notes był wypełniony w większości produktami, które muszę wypróbować, bo skoro wszyscy je chwalą, to na pewno muszą być świetne. Dziś chciałabym Wam przedstawić mój top of the top kosmetycznych porażek i rozczarowań, czyli kosmetyki, które sprawdzają się u wszystkich z wyjątkiem mnie! 




1. Sylveco, Lekkie kremy


Sylveco jest marką, która wkroczyła w polską blogosferę z wielkim rozmachem. Każda strona, każda blogerka krzyczała do mnie : kup Sylveco, będziesz szczęśliwa. W wyniku nadzywczajnego zbiegu okoliczności pewnego pięknego dnia zjawiłam się w aptece, w której swoim okiem z kosmetycznym radarem dostrzegłam JEGO - Lekki krem brzozowy. Był to czas, w którym byłam po kuracji retinoidem, więc moja skóra potrzebowała wtedy solidnego nawilżenia i odżywienia. Muszę przyznać, że byłam naprawdę zadowolona, a krem uzyskał u mnie miano produktu miesiąca (KLIK). Bardzo podobało mi się, że szybko się wchłania, fantastycznie nawilża i uelastycznia skórę oraz nadaje się pod makijaż. Miesiące mijały a moja skóra z suchej zmieniała się w mieszaną w stronę suchej. I to właśnie wtedy Lekki krem brzozowy zaczął mi dosłownie ciążyć. Rezultat był taki, że nie skończyłam opakowania. Do Sylveco wróciłam rok później, kiedy to podczas praktyk w biurze moja skóra została narażona na ekstremalne doświadczenie w postaci kompletnej suszy. Do dziś nie jestem w stanie pojąc, jak ci ludzie mogli tam wytrzymać. Za każdym razem kiedy przebywałam w tym miejscu, moja skóra stawała się napięta, czerwona, ściągnięta, swędząca, na co reagowała wzmożonym wydzielaniem sebum. W pewnym momencie zaczęłam nosić ze sobą w torebce wodę termalną, ale wiedziałam, że potrzebuję czegoś jeszcze. Lekki krem nagietkowy wydawał mi się idealny - według zapewnień producenta przeznaczony jest do skóry łuszczącej się, podrażnionej, zaczerwienionej, zanieczyszczonej i szorstkiej. W dodatku do każdego rodzaju cery. Jak się okazało z wyjątkiem mojej :) Krem naprawdę przynosił ulgę i sprawiał, że skóra nie reagowała zaczerwienieniem. Skutkiem ubocznym był natomiast okropny wysyp krost. W moim przypadku lekkie kremy są zwyczajnie za ciężkie, więc jestem przekonana, że nie kupię już trzeciego wariantu, czyli kremu rokitnikowego. 



2. Mydło Aleppo


Syryjskie mydło Aleppo stanowiące mieszankę oleju z oliwek oraz oleju laurowego to supernaturalne źródło nawilżenia i odżywienia produkowane już od ok. 2000 lat. W zależności od stężenia oleju laurowego bądź silniej nawilża bądź silniej oczyszcza. Tak czy siak, dla większości osób borykających się z zanieczyszczoną skórą jest to naprawdę wielki hit. Mydło nie tylko wspaniale oczyszcza pory, zmniejszając ilość zaskórników, ale również redukuje blizny potrądzikowe oraz odżywia skórę. W moim przypadku jest jednak odwrotnie.W zasadzie po każdym umyciu twarzy mydłem Aleppo moja skóra była potwornie napięta. Potem było już tylko gorzej - okropnie bolące wulkany usiane na całej twarzy. Pomyślałam sobie, że szkoda jest wyrzucić takie cudo! Zaczęłam więc używać go w pielęgnacji dekoltu oraz ramion, na których borykam się z rogowaceniem okołomieszkowym. Niestety znów spotkała mnie porażka. Dekolt skończył tak jak twarz, a problem na ramionach tylko się zaostrzył...


3. Bioderma Sensibio, Płyn micelarny do skóry wrażliwej


KWC. Płyn kochany przez wszystkich. Sięgnęłam po dwupak, bo taniej. Skutecznie zmywa makijaż, ale nie odnotowałam żadnego efektu wow. Mniej więcej po tygodniu stosowania moja twarz była bardzo podrażniona, w szczególności na czole. Bardzo się łuszczyła i piekła, żaden krem nie był w stanie jej ukoić. Potem zaczął się wysyp. Nie był typowy, tak jak np przy kremach, kiedy pojawia się milion zamkniętych zaskórników i kilka gul. Pojawiały się same gule, dosyć bolące, ale inne niż zazwyczaj. Początkowo nie powiązałam tego problemu z Biodermą, bowiem myślałam, że chodzi o czynniki zewnętrzne - mróz, ogrzewanie, suchość, a potem to nieszczęsne biuro. Wszystko do czasu, kiedy jadąc do domu rodzinnego, zapomniałam wziąć ze sobą płyn micelarny. Moja skóra odżyła! Wspomogłam się nieco wapnem i problem zniknął. Pewnego dnia podczas wizyty w Super-Pharm opowiedziałam o tym dermokonsultantce, która stwierdziła, że coraz więcej osób zgłasza w stosunku do Biodermy takie zastrzeżenia.

4. Make Me Bio, Garden Roses - Nawilżający krem dla skóry suchej i wrażliwej


Naprawdę uwielbiałam ten krem. Zamknięty w uroczym małym opakowaniu, bardzo treściwy, pachnący delikatnie różą. Fantastyczny skład. Stosowałam go jeszcze w czasie, kiedy moja skóra była sucha. Pozostawiał skórę miękką i gładziutką, elastyczną oraz nawilżoną. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że kompletnie nie chciał się wchłonąć. Nieważne czy aplikowałam grubaśną czy cieniutką warstewkę. Skutkiem ubocznym było zapchanie. Bardzo długo zastanawiałam się nad przyczyną, bowiem inne kremy do skóry suchej nie wykazywały u mnie tak dziwnego działania. Najbardziej skłaniam się ku temu, że to któryś z obecnych w składzie olejków był dla mojej skóry po prostu za ciężki. Wielka szkoda, bo to naprawdę świetny produkt i rozumiem zachwyt wielu z Was. Osobiście znalazłam dla niego inne zastosowanie. Czasem używam go na noc do rąk, czasem do stóp, niekiedy zaś wklepuję odrobinę w ramiona. Po każdym użyciu jestem zadowolona, chociaż jest mi przykro, że już więcej do niego nie wrócę.



5. Ziaja Liście Manuka, pasta


Podobnie jak kremy Sylveco, Pasta z serii Liście Manuka w bardzo szybkim czasie stała się wielkim hitem. Wiele dziewczyn pisało o świetnym oczyszczeniu skóry oraz pozbyciu się zaskórników, a na tym mi najbardziej zależało. W związku z faktem, że pasta jest niedroga, zdecydowałam się spróbować. Już przy pierwszym użyciu byłam nieco rozczarowana. Pasta przypomniała mi produkty, których używałam jako nastolatka do pielęgnacji mojej trądzikowej wówczas cery. Swoim wyglądem i zapachem kojarzyła mi się z pastą do zębów, a rozsądek mówił mi - uważaj, będzie wysuszać. Początkowo podchodziłam do niej jak pies do jeża, zaczęłam od aplikacji na sam nos, ale nie zauważyłam niczego złego, więc przy kolejnym użyciu nałożyłam ją na całą twarz. Kilka sekund po aplikacji czułam się jak mumia. Miałam wrażenie, że pasta wysysa ze mnie całą zgromadzoną w naskórku wodę. Moja mimika była w zasadzie zerowa. Faktycznie zaskórników było jakby mniej, więc byłam w miarę zadowolona - do czasu kiedy pasta zafundowała mi cudowną pryszczycę (nie da się tego inaczej nazwać), którą leczyłam ok. 2 tyg - i to połączoną z okropnym przesuszeniem twarzy. Więcej moich przygód z pastą opisałam w tym poście (KLIK).


Chciałabym, abyście podeszły do tego posta z przymrużeniem oka. Daleko mi do produktowego hejtera i większość tych historii wspominam z rozbawieniem, chociaż wiem, że wtedy na pewno nie było mi do śmiechu. Mam wrażenie, że takie doświadczenia wpłynęły na mnie pozytywnie. Postanowiłam przystopować z testowaniem na sobie różnych kosmetycznych nowinek, ponieważ stwierdziłam, że nie chcę zrobić sobie krzywdy. W zasadzie obecnie przed zakupem dokładnie, a zwykle nawet zbyt przesadnie, badam różne opinie o wszelkiego rodzaju produktach. Ma to na pewno swoje dobre strony. Coraz bardziej skłaniam się ku kosmetycznemu minimalizmowi, staram się używać produktów, które sprawdziły się u mnie dobrze i to właśnie na nich opierać swoją pielęgnację. 


Jestem ciekawa, czy wy również macie swoje kosmetyczne wtopy, które są hitami ! Dajce znać w komentarzach :)







Źródła:
2. Aleppo
5. Ziaja

czwartek, 15 października 2015

Hit w pielęgnacji ust! Sylveco



Okres jesienny jest dla mnie porą odpoczynku po intensywnym lecie, kiedy to funduję sobie totalną odnowę i przygotowuję się na ciężkie, zimowe chwile. Z drugiej strony, to właśnie teraz mam większą ochotę na makijażowe szaleństwa w postaci nieco bardziej podkreślonego oka czy też kolorowych ust (wariatka na sto dwa!). Nie wiem, jaka jest tego przyczyna, najprawdopodobniej niczym kameleon staram się przystosować do gamy kolorystycznej zza okna i witryn sklepowych. Tak czy siak, kolorowe usta jesienią - i to najlepiej w ciepłym kolorze - to mój mały nawyk.
Niestety kolorowe szminki mają to do siebie, że podkreślają każdą suchą skórkę na ustach. Aby całość wyglądała estetycznie, muszą być spełnione dwa warunki: usta muszą być nawilżone, a ich powierzchnia idealnie gładka. Z tą drugą kwestią raczej nie mam problemu - w mojej szufladzie zalega kilka pomadek ochronnych, czasem ratuję się również olejem jojoba, maścią z witaminą A czy też po prostu miodem. Moim odwiecznym problemem jest natomiast bardzo nierówna, pękająca powierzchnia ust, która pod szminką nie wygląda najlepiej. Od czasu do czasu stosowałam sposób na szczoteczkę do zębów, ale nie odpowiadało mi do końca takie agresywne szorowanie ust. W momencie, w którym przygotowywałam się do ukręcenia jakiegoś ustowego peelingu DIY, w sklepie zielarskim moją uwagę przyciągnęła Odżywcza pomadka z peelingiem od Sylveco. I co? Wpadłam jak śliwka w kompot!



Hypoalergiczna, odżywcza pomadka, zawierająca naturalne drobinki ścierające w postaci brązowego cukru trzcinowego. Ten delikatny peeling delikatnie złuszcza i doskonale wygładza usta. W składzie pomadki znajduje się bogaty w przeciwutleniacze i kwasy NNKT olej z wiesiołka dwuletniego o właściwościach silnie regenerujących. Pozostałe oleje, wosk pszczeli i masła roślinne pielęgnują delikatny naskórek ust, zapobiegają ich wysychaniu i pękaniu. Aktywny składnik - betulina - działa kojąco na wszelkie podrażnienia, łagodzi objawy opryszczki.






Olej sojowy,  Wosk pszczeli,  Cukier trzcinowy,  Lanolina,  Olej z wiesiołka,  Wosk carnauba,  Masło kakaowe,  Masło karite (Shea),  Betulina,  Olejek z gorzkich migdałów 

Zanim przejdę do konkretnej recenzji, chciałabym nieco poruszyć kwestię składu. Bo skład jest naprawdę fantastyczny! Olej sojowy oraz olej z wiesiołka to cudowne źródło nienasyconych kwasów tłuszczowych (NNKT), fitosteroli, flawonoidów (przeciwutleniaczy), polifenoli, glikolipidów oraz witaminy E. Wosk pszczeli oraz wosk carnauba wykazują działanie silnie natłuszczające, zmiękczające, ochronne i zwiększające elastyczność. Lanolina nawilża oraz uelastycznia delikatną skórę ust, ułatwiając jednocześnie przenikanie pozostałych składników, a betulina działa przede wszystkim antyoksydacyjnie, chroniąc komórki przed ich uszkodzeniem przez czynniki zewnętrzne. Masło shea oraz masło kakaowe są to emolienty bogate w kwasy tłuszczowe oraz witaminy A, D, E, K, chronią przed promieniowaniem UVA I UVB, wzmacniają naskórek, zapobiegając jego pierzchnięciu i pękaniu, odżywiają go oraz regenerują. Za właściwości peelingujące odpowiada oczywiście cukier trzcinowy.




Sylveco oferuje nam hipoalergiczną, natłuszczającą i nawilżającą pomadkę peelingującą o gramaturze 4,6 g. W zwiazku z brakiem konserwantów, ważność produktu to jedynie 3 miesiące od otwarcia, jednak myślę, że śmiało można zużyć pomadkę w tym terminie. 
Po otwarciu naszym oczom ukazuje się miodowo-złota pomadka z wyraźnie widocznymi ziarenkami cukru trzcinowego. Da się tutaj wyczuć cukrową nutę połączoną z delikatnym zapachem przypominającym marcepan - a to zapewne za sprawą oleju z gorzkich migdałów. W smaku pomadka również jest słodka (tak, zdarza mi się ją zlizać, nie lubię siebie za to, ale to silniejsze ode mnie!).




Mam wrażenie, że spotkanie z tym produktem było mi przeznaczone. Mimo iż może trącić to patosem i być nieco dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że mówię o pomadce,  to jest to taki mały, tani (10 zł) cudotwórca, który pokochałam od pierwszego użycia i który będę sławić do końca swych dni. Śmiało stwierdzam, że to rewolucja w mojej pielęgnacji ust. Ale do rzeczy. Po pierwsze, peelingujące drobiny cukru wydają mi się być w sam raz. Nie są za ostre i nie podrażniają delikatnej, cieniutkiej skóry ust. Po drugie, robią swoją robotę znakomicie. Już po pierwszym użyciu usta są wyraźnie gładsze, a w miarę stosowania jest tylko lepiej. Pozostałe składniki świetnie nawilżają, natłuszczają i odżywiają naskórek. Suche skórki czy bolesne pęknięcia przechodzą do historii. Warto jednakże przy tym pamiętać, że produkt daje najlepsze skutki, jeśli stosowany jest regularnie, a najlepiej uzupełniany w ciągu dnia o inne pomadki ochronne. Wtedy mamy gwarancję, że nasze usta będą należycie dopieszczone 24/7.

Pomadka nadaje się do stosowania zarówno na noc jak i na dzień, ale ze względu na drobiny cukru i tłustą konsystencję najlepiej stosować ją dłuższy czas przed pomalowaniem ust szminką. Ja osobiście najchętniej sięgam po nią na noc, a rano budzę się z mięciutką i gładką skórą. Potem wklepuję w usta Carmex i szminka od razu świetnie leży :)




Sylveco stworzyło naprawdę świetny i godny polecenia produkt do pielęgnacji ust. Biorąc pod uwagę bardzo dobry skład i skuteczne działanie, warto mieć go w swojej kolekcji. Pomadka dostępna jest w Internecie oraz w sklepach zielarskich, a także przypuszczalnie w niektórych aptekach. Cena: ok. 10 zł.


Znacie ten produkt? Co o nim sądzicie?
Jestem ciekawa, jakie są Wasze ulubione produkty do pielęgnacji ust!






wtorek, 13 października 2015

Vichy Idealia - czy naprawdę jest idealna?


Poszukiwania idealnego kremu na dzień nie są łatwe. Zwłaszcza, gdy ma się skórę mieszaną, wrażliwą a w dodatku skłonną do zapychania. Większość nabywanych przeze mnie produktów albo niedostatecznie nawilżała albo zapychała już po pierwszym użyciu. Tym sposobem sporą część moich zapasów przeznaczyłam do pielęgnacji dłoni czy stóp. Niestety moja podrażniona i sucha skóra szukała natychmiastowego ukojenia. I wtedy w moje ręce wpadła Vichy Idealia, czyli rozświetlający krem wygładzający do skóry suchej. Jak się sprawdziła? Zapraszam do lektury! :)


Vichy Idealia - wskazania:

- utrata blasku,
- stres, zmęczenie,
- drobne linie,
- pierwsze zmarszczki,
- wiek ok. 30 lat.


Efekty:

- widocznie wygładzone pierwsze zmarszczki,
- miękka, gładka i jędrna skóra,
- cera wygląda świeżo,
- skóra promienieje zdrowym blaskiem,
- cera ma jednolity, równomierny koloryt, zmiany naczyniowe i pigmentacyjne są mniej widoczne,
- zmniejszona widoczność porów.





Aqua, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Dimethicone, Pentaerythrityl Tetraethylhexanoate, Butyrospermum Parkii Shea Butter, Cetyl Alcohol, Saccharomyces/Black Tea Ferment, Myreth-3 Myristate, Propylene Glycol Diethylhexanoate, Pentylene Glycol, Synthetic Wax, Octyldodecanol, PEG-100 Stearate, CI 17200, CI 15985, CI 77891, Mica, Carbomer, Glyceryl Stearate, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Dimethiconol, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Adenosine, Tocopheryl Acetate, Caprylyl Glycol, Capryloyl Salicylic Acid, Fragance.

  • Kkombucza (kombucha) specjalny, przetworzony biotechnologicznie i opatentowany, aktywny wyciąg z herbaty cejlońskiej w optymalnym stężeniu 3% bogaty w witaminy z grupy B, probiotyki, polifenole; zapobiega niszczeniu włókien podporowych skóry (kolagenu, elastyny) w procesie glikacji, pobudza wzrost adipocytów, zapobiegając wiotczeniu rysów, poprawia koloryt cery, rozjaśnia ją i wygładza,
  • adenozyna - neuroprzekaźnik regulujący skurcze mięśni, składnik przeciwzapalny, ułatwiający gojenie; inhibitor skurczu mięśni- utrudnia współpracę aktyny i miozyny, dzięki czemu zapobiega pogłębianiu się zmarszczek mimicznych,
  • LHA, czyli lipohydroksy kwas (kwas 5-kapriolowosalicylowy) - łagodna pochodna kwasu salicylowego powodująca delikatne złuszczanie komórek warstwy rogowej naskórka, bez uszkadzania jego struktury. LHA stymuluje odbudowę naskórka. Działa przeciwzapalnie i przeciwzaskórnikowo. Wygładza i odnawia skórę. Dzięki temu składnikowi następuje lepsze wchłanianie substancji aktywnych zawartych w kosmetykach,
  • witamina E - silny antyoksydant wyłapujący szkodliwe wolne rodniki, zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry,
  • woda termalna Vichy działa kojąco i łagodząco; zawiera 15 minerałów, pochodzi ze skał magmowych, a proces jej nasycania minerałami trwa 50 lat,
  • masło karite (masło shea) nawilża, uelastycznia i wygładza oraz regeneruje przesuszony naskórek; ma właściwości łagodzące i zmiękczające. 






Idealia zamknięta jest w pięknym, kobiecym słoiczku. Co więcej, na wieczku mamy lusterko, więc możemy aplikować krem w każdym miejscu, bez potrzeby poszukiwania lustra :)
Aby pozostać w super różowej tonacji, również sam krem ma delikatny, różowy kolor, chociaż osobiście wolałabym, aby był jakikolwiek byle bez sztucznych barwników. Zapach jest delikatny, nienachalny, bardzo przyjazny dla nosa.

Kiedy już wiemy, że krem jest śliczniusi, należy wziąć pod lupę to, co w nim kluczowe, czyli jego działanie. Myślę, że zamiast typowego opisu, co krem robi a czego nie, opiszę stan mojej skóry przed i po rozpoczęciu stosowania Idealii, aby było dokładnie widać na czym polega jego działanie. 

Jestem posiadaczką skóry mieszanej w stronę suchej, odwodnionej, wrażliwej i skłonnej do zapychania. Idealię otrzymałam od Vichy w ramach akcji, w której można było dokonać diagnozy własnej skóry. Właśnie w tej diagnozie okazało się, że idealnym produktem dla mnie będzie właśnie Idealia dla skóry suchej, a nie jak przypuszczałam do mieszanej i tłustej. Moja skóra była w tym okresie ekstremalnie sucha i podrażniona. Myślę, że głównym winowajcą był tutaj kompletny brak wilgoci w mieszkaniu, w którym dotychczas mieszkałam, jak również warunki pogodowe i najprawdopodobniej moja zbyt wysuszająca pielęgnacja. Tak czy siak, jak wspomniałam na wstępie wszelkie produkty, które testowałam przeważnie mnie zapychały, a ja pozostawałam kompletnie bezradna. Próbowałam ratować się olejkami, ale moja skóra wyraźnie potrzebowała nawilżenia a nie natłuszczenia. Efekt był taki, że skóra na mojej twarzy była napięta, podrażniona, pełna suchych skórek, przebarwień po trądziku i generalnie nie wyglądała za dobrze - nawet pokryta podkładem. W dodatku to uczucie ściągnięcia bardzo mnie irytowało.




Idealia zachwyciła mnie już od pierwszego użycia. Ma delikatną, nieco wodnistą konsystencję, łatwo rozprowadza się na twarzy, ale w jej przypadku mniej znaczy więcej. Nałożona zbyt grubą warstwą potrafi spowodować świecenie się buźki i wchłaniać przez baaardzo długi czas. Dla ułatwienia zawsze dodaję 2 kropelki kwasu hialuronowego i całość całkowicie się wchłania. Efekty zauważyłam już po pierwszym użyciu. Skóra wyraźnie odżyła, znikło podrażnienie i uczucie napięcia. Skóra stała się miękka i miła w dotyku. W miarę stosowania byłam coraz bardziej zachwycona, przebarwienia zaczęły znikać, skóra odzyskała zdrowy koloryt, ładną strukturę i była pięknie rozświetlona. Mimo że przeznaczona jest docelowo dla kobiet 30+, spokojnie używam jej teraz mając 24 lata :)

Krem świetnie sprawdza się pod makijaż, nie roluje się, nie tworzy grudek ani suchych placków czy skórek. Podkład świetnie na nim leży!

Idealia nie jest jednak kremem idealnym. Po pewnym okresie użytkowania efekt wow minął. Być może moja skóra się do niej przyzwyczaiła. Aplikowana na dzień, nawet z dodatkiem kwasu hialuronowego, powodowała świecenie się w strefie T, aczkolwiek nie winię jej za to - w końcu przeznaczona jest do cery suchej :) Z czasem zauważyłam również, że przestała działać rozjaśniająco na przebarwienia. Największym minusem pozostaje jednak cena - 90 zł. Warto jednak zaznaczyć, że krem jest naprawdę wydajny. Mimo że opakowanie jest dosyć małe, wystarczy naprawdę niewielka ilość, aby pokryć całą twarz. Swój słoiczek używam od maja, czasem 2x dziennie. 




Czytając opinie w Internecie, mam wrażenie, że Vichy się albo kocha albo nienawidzi. Idealia sprawdza się u mnie naprawdę świetnie, w zasadzie jest jedynym kremem, który mnie nie zapycha. Miałam okazję przetestować również wersję do skóry mieszanej oraz Idealię Skin Sleep, ale moja skóra najbardziej upodobała sobie wersję na dzień do skóry suchej. Pozostaje mi jedynie czekać na jakieś promocje albo pobuszować w Internecie w poszukiwaniu tańszych opcji!


Znacie serię Idealia? Stosowałyście? Jestem ciekawa jakie są Wasze wrażenia.
A może znacie jakieś kremy godne polecenia?




piątek, 9 października 2015

Haul : Moje zamówienie z Kosmetykomanii



Od 2 października do dnia dzisiejszego włącznie w internetowym sklepie Kosmetykomania trwa Szaleństwo zakupów. Wpisując kod: SZ20 przy składaniu zamówienia uzyskujemy zniżkę -20 % na produkty marek Makeup Revolution, Freedom, Brushegg, Bomb Cosmetics oraz Scottish Fine Soaps. Dla mnie była to świetna okazja, aby w końcu ogarnąć temat malowania się cieniami. W swojej kolekcji mam kilka pojedynczych typu tautaże z Maybelline czy wypiekane cienie z Bourjoius, ale poszukiwałam pełnej palety. Biorąc pod uwagę fakt, że w malowaniu się cieniami mam naprawdę małe doświadczenie i w zasadzie do tej pory nie miałam odpowiednich narzędzi w postaci zestawu pędzli, postawiłam na cienie neutralne i bezpieczne oraz pędzle marki, do której mam pełne zaufanie. Jeśli jesteście ciekawe, co wybrałam, zapraszam do dalszej części posta :)




Na paletę Naked Chocolate od Makeup Revolution czaiłam się od dłuższego czasu. Bardzo podobały mi się kolory - ecru, brązy, nieco przygaszonego różu. Drugą z palet, która zwróciła moją uwagę była słynna Zoeva Naturally Yours. Ostatecznie zdecydowałam się na paletkę MUR z dwóch powodów. Po pierwsze, była dostępna. Jeśli śledzicie Mintishop, pewnie wiecie, że paletki Zoeava pojawiają się i znikają w błyskawicznym tempie. Po drugie, paletka MUR jest 2 razy tańsza - zwłaszcza po rabacie. 




Jestem już po pierwszych testach i muszę przyznać, że paletka podbiła moje serce. Kolory zdecydowanie spełniają moje oczekiwania. Znajdziemy tutaj kilka matów oraz kilka pięknych perłowych odcieni. Pozostaje mi tylko wierzyć, że będę potrafiła ich użyć ! :) Kolory są naprawdę dobrze napigmentowane, a sama paletka pachnie dosyć ładnie i delikatnie, aczkolwiek raczej nie jest to zapach czekolady. 




Oprócz paletki zdecydowałam się również na zakup pędzli do cieni marki Hakuro. Dotychczas w swojej kolekcji miałam 2 pędzle tej marki: H24 do różu oraz H50S do podkładu. Z obu jestem bardzo zadowolona. Włosie jest mięciutkie, delikatne, nie zdarzyło mi się, aby wypadł jakikolwiek włosek. Jeśli chcecie poczytać o nich więcej zapraszam tutaj

Tym razem zdecydowałam się na Hakuro H70, H77 oraz H78.






H70 to świetny płaski pędzel do nakładania cieni na całą powiekę. Ma idealny kształt, można nim naprawdę szybko i precyzyjnie nałożyć cień bazowy. 




H77 to większych rozmiarów pędzel kulkowy idealny nie tylko do blendowania, ale również do podkreślania załamania.




H78 to mniejszy kulkowy pędzelek, który podobnie jak H77 służy do rozcierania cieni i podkreślania linii załamania. Oprócz tego jego mały rozmiar pozwalana na precyzyjne roztarcie kreski i uzyskanie efektu smokey eye, jak również na podkreślenie dolnej powieki.



Ostatnim produktem, który trafił do mojego koszyka jest akrylowy utwardzacz od Paese, który na wizażu zbiera naprawdę dobre recenzje, a którego nie mogłam znaleźć stacjonarnie. Nie wiem czy w erze Semilac i innych hybryd ktokolwiek używa jeszcze tego typu produktów, ale mam nadzieję, że nie jestem jedynym lakierowym dinozaurem. Tak czy siak, na pewno dam znać, jak się sprawdza. 


Jestem ciekawa czy skusiłyście się na promocję w Kosmetykomanii. 
A może jeszcze się skusicie? :)




środa, 7 października 2015

Demakijaż dla wrażliwców: Mixa, Płyn micelarny przeciw przesuszeniu




Jak wskazują badania, coraz więcej osób boryka się ze skórą wrażliwą. Nie ma przy tym znaczenia ani nasza płeć, ani to czy mamy skórę suchą, mieszaną czy też tłustą. Pielęgnacja skóry wrażliwej wymaga od nas szczególnej uwagi, bowiem każdy nieodpowiednio dobrany preparat, który zmienia odczyn naszej skóry z kwaśnego na zasadowy, powoduje utratę wilgotności naskórka oraz uszkodzenie ochronnej warstwy lipidowej. Rezultat? Podrażniona, czerwona, napięta skóra, pozbawiona elastyczności, jednolitego kolorytu, bardzo często z długo gojącymi się niedoskonałościami bądź czerwonymi plamkami. Nie da się ukryć, że za podrażnienia odpowiedzialna jest przeważnie woda oraz silne produkty do demakijażu. Właśnie dlatego przy oczyszczaniu skóry warto jest przerzucić się na micele. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o produkcie, który stał się moim hitem. Mowa oczywiście o Płynie micelarnym przeciw przesuszeniu od Mixy


"Płyn micelarny do demakijażu przeciw przesuszaniu Mixa to idealny płyn do demakijażu skóry wrażliwej. Formuła z micelami usuwa ze skóry makijaż i zanieczyszczenia. Ogranicza do minimum konieczność pocierania. Fizjologiczne pH 5.5, identyczne z pH skóry, nie narusza jej bariery ochronnej. Płyn, zawierający nawilżającą glicerynę, chroni przed wysuszaniem, koi. Odczuwalne rezultaty: Twarz i powieki są skutecznie oczyszczone z makijażu. Wrażliwa skóra jest ukojona i nawilżona.
Zastosowanie: Do skóry wrażliwej i suchej. Nakładać wacikiem na twarz i powieki. Nie wymaga spłukiwania. "





 Aqua/Water, Hexylene Glycol, Glycerin, Citric Acid, Disodium Cocoamphodiacetate, Disodium EDTA, Panthenol, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Poloxamer 184, Polyaminopropyl Biguanide, Parfum/ Fragrance. (F.I.L. B164978/1).




Płyn zamknięty jest w ogromniastej, bo aż 400 ml butelce. Jak możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej, ma on typowe dla tego typu produktów zamknięcie, które pozwala nie tylko na wydobycie odpowiedniej ilości płynu, ale również nie grozi wylaniem (nie wiem jak wy, ale nie ja nie ufam zamknięciom typu push, zdarzało mi się, że przeciekały). Płyn ma delikatny, otulający zapach, który sprawia, że myślę - taaak,to jest produkt do skóry wrażliwej, który magicznie naprawi moją skórę :)




Co do samego naprawiania ... Mixa wypuściła naprawdę dobry micel. Do całkowitego zmycia makijażu wystarczy mniej więcej dwukrotne przetarcie twarzy. Oczywiście w przypadku demakijażu oczu nie jest już tak pięknie, aczkolwiek nie spotkałam się jeszcze z micelem, który poradziłby sobie z tym zadaniem. W tej kwestii pozostaję wierna dwufazówkom (o mojej ulubionej możecie poczytać tutaj). Micel jest w stanie zmyć makijaż oczu, ale należy mieć na uwadze, że raczej nie poradzi sobie z produktami wodoodpornymi.

Bardzo ważną kwestią jest to, że samo przetarcie buzi nie powoduje nieprzyjemnego uczucia na skórze. Do tej pory od wielu miesięcy korzystałam z niebieskiego micela z Biedronki, któremu nie miałam nic do zarzucenia, jednak w pewnym momencie demakijaż stał się dla mnie przykrą koniecznością, ponieważ czułam jak wacik przesuwał się po skórze, był ostry i bardzo podrażniało to moją skórę. W przypadku Mixy problem ten w ogóle nie występuje. Nie grozi nam również podrażnienie oczu. 

Płyn pozostawia skórę oczyszczoną, gładką i miękką. Nie ma mowy o żadnym przesuszeniu czy ściągnięciu. Mam wrażenie, że gliceryna wpływa tutaj na ten super efekt miękkości i odżywienia. Jednocześnie nie ma mowy o jakiejkolwiek tłustej czy lepkiej warstewce na twarzy. Wielki plus za to, że producent zwrócił uwagę na kwestię pH, wydaje mi się, że dosyć często jest to kwestia co najmniej drugorzędna. 




Podsumowując, Płyn przeciw przesuszeniu to naprawdę świetny produkt. Jest dostępny praktycznie w każdej drogerii. Jego cena może wydawać się nieco przesadzona (ok. 23 zł), ale butla jest duża i można dorwać go na promocjach. Moja mieszana, odwodniona, wrażliwa i skłonna do przesuszenia skóra naprawdę bardzo się z nim polubiła.


Jestem ciekawa jakie Wy macie typy cery i w jaki sposób radzicie sobie z demakijażem!




poniedziałek, 5 października 2015

Nawilżenie, ukojenie i redukcja niedoskonałości? Tonik aloesowy Avebio !



Kilkakrotnie zdarzyło mi się wspomnieć na blogu o aloesie, który jest stałym elementem mojej pielęgnacji już od dosyć długiego czasu. Swoją przygodę z tą roślinką rozpoczęłam od soku z aloesu, który piłam, aby wspomóc swój wrażliwy układ pokarmowy. Potem włączyłam aloes do pielęgnacji włosów, gdzie niestety solo nie sprawdził się najlepiej. Zachęcona pozytywnymi opiniami sięgnęłam również po żel aloesowy, który niejednokrotnie dosłownie uratował mi skórę i stał się moim hitem (więcej o żelu aloesowym możecie poczytać tutaj). Mimo tego że żel naprawdę działał cuda - zwłaszcza w połączeniu z olejem jojoba - służył mi głównie w pielęgnacji na noc. Moja wrażliwa, wysuszona letnim słońcem skóra szukała ukojenia, którego nie dawały jej niestety ani kremy ani posiadane przeze mnie toniki. Właśnie wtedy natrafiłam na tonik aloesowy z Avebio i postanowiłam dać mu szansę :) Jeśli jesteście ciekawe jak się sprawdził i jak go używam, zapraszam do dalszej lektury!



Moja skóra od pewnego czasu jest bardzo kapryśna i lubi robić mi na złość. Niewiele jest kremów, które potrafią ją nawilżyć, jednocześnie jej nie zapychając. Wrażliwa i odwodniona, powodowała u mnie ściągnięcie, rumień i uczucie dyskomfortu. W mojej pielęgnacji brakowało produktu, który dałby mi uczucie świeżości, złagodził podrażnienie, a jednocześnie pozostawił skórę miękką i nawilżoną. Hydrolat aloesowy idealnie wypełnił tę lukę.

W związku z tym, że sok z aloesu ma kwaśne pH, tonik towarzyszył mi po każdym myciu twarzy żelem, po aplikacji maseczek oczyszczających oraz jako dodatek do maseczki z glinki. Niwelował uczucie ściągnięcia, sprawiał, że skóra stawała się miła w dotyku i po prostu czułam się komfortowo. 

W upalne dni zdarzało mi się również stosować aloes do odświeżenia zmęczonej upałem skóry w ciągu dnia. Świetnie wpłynął na wzmożoną odwodnieniem i przesuszeniem produkcję sebum, zwłaszcza w strefie T, dając mi mat na dłuższy czas oraz zmniejszając liczbę krostek w tym obszarze twarzy. W przypadku skóry tłustej aloes może dać naprawdę świetne nawilżenie bez potrzeby nakładania kremu. W moim przypadku było to jednak za mało, aczkolwiek zauważyłam zdecydowany wzrost poziomu nawilżenia skóry.




Tonik aloesowy wpłynął również na mój problem z bardzo powolnym gojeniem się krostek oraz potrądzikowymi przebarwieniami. Odniosłam wrażenie, że w miarę stosowania przebarwienia zaczynają blednąć, a same krostki goją się szybciej i nie pozostawiają blizn. Przez okres wakacyjny bardzo sporadycznie używałam peelingów, w związku z czym było to niewątpliwie działanie aloesu :) 

Oczywiście tak jak w przypadku każdego produktu naturalnego, również w przypadku aloesu może zdarzyć się, że będziemy na niego uczulone, w związku z czym warto jest przeprowadzić próbę uczuleniową. Na ogół jednak, to właśnie aloes wykazuje działanie przeciwzapalne i łagodzi wszelkie podrażnienia. W moim przypadku sprawdził się świetnie po podrażnieniu spowodowanym maseczką z glinki i wody różanej (co cały czas jest dla mnie wielką zagwozdką, bo zarówno glinka jak i woda różana stosowane oddzielnie nie robią mi żadnej krzywdy!).

Swoją buteleczkę toniku aloesowego (100 ml)  kupiłam w sklepie internetowym Avebio. W składzie mamy aż 99,5 % aloesu :) W związku z tym, że aby przetrzeć nim buzię wystarczy niewielka ilość, tonik starczył mi na ponad 2 m-ce używania. Specjalny dozownik ułatwia nam tutaj rozwiązanie, ponieważ tonik leci kropelkami, co z jednej strony jest fajnym rozwiązaniem, bo nie grozi nam wylanie, ale z drugiej strony bywa frustrujące. 




Tonik poleciłabym w zasadzie każdej skórze. W przypadku skóry suchej da na pewno uczucie ukojenia i komfortu,w przypadku skóry tłustej odświeży i nawilży. Polecałabym go również dziewczynom ze skórą mieszaną, które podobnie jak ja nie potrafią do końca ocenić czy borykają się z przesuszeniem czy odwodnieniem. Tonik stał się dla mnie agentem do zadań specjalnych i zdecydowanie będę kontynuować przygodę z nim również jesienią i zimą. 

Jestem ciekawa czy i w jakiej formie stosujecie aloes.
A może miałyście do czynienia z Avebio?




sobota, 6 czerwca 2015

Petal Fresh Organics, czyli organiczny szampon odżywczo-antyseptyczny z wyciągiem z drzewa herbacianego



Mazury skąpane są dziś w złocistym, gorącym słońcu. Bardzo ubolewam nad tym, że woda w jeziorach jest jeszcze zimna. Marzy mi się wylegiwanie na miękkim kocyku w towarzystwie dobrej lektury, a potem kojąca kąpiel w jeziorku. Tak czy siak, jeżeli jakimś cudem znajdujecie się w domu (mam wrażenie, że wyjechał cały świat z wyjątkiem mnie), chciałabym Was zaprosić na recenzję Odżywczo-antyseptycznego szamponu do włosów amerykanskiej marki Petal Fresh Organics. Zanim jednak przejdę do samej recenzji, chciałabym Wam nieco przybliżyć tego nowego na polskim rynku producenta.

Petal Fresh Organics to marka dosyć popularna w Stanach, która specjalizuje się w produkcji kosmetyków organicznych oraz ekologicznych. Produkty Petal Fresh oparte są na najwyższej jakości, certyfikowanych składnikach roślinnych. Priorytetem marki jest zapewnienie klientom produktów zdrowych, naturalnych i wysokiej jakości. Petal Fresh korzysta z leczniczych właściwości ziół, rezygnując w swoich produktach z agresywnej chemii oraz parabenów. Produkty są organiczne, wegańskie, nietestowane na zwierzętach. Od lutego dostępne są w Rossmannie, gdzie możemy znaleźć jednak wyłącznie produkty do włosów. Być może z czasem oferta marki dostępna w Polsce nieco się powiększy.





Składniki Petal Fresh pochodzą wyłącznie z ekologicznych upraw. Organiczność naszych produktów została potwierdzona przez Stellar Certification Services. Produkt wolny od szkodliwych substancji: parabenów, siarczanów (SLS, SLES), GMO, ftalanów i sztucznych barwników, posiadający zrównoważone pH, nie testowany na zwierzętach. 

Szampon Tea Tree skutecznie oczyszcza i odżywia skórę głowy, zapewniając Twoim włosom zdrowy, świeży wygląd. Właściwości antyseptyczne szamponu pomagają w radzeniu sobie  z problemami skórnymi.
Korzyści: Pomaga zwalczać swędzenie i dyskomfort skóry głowy, odżywia skórę głowy, nadaje włosom blasku. 




Aqua (Water), Sodium Lauroyl Sarcosinate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Cocoyl Isethionate, Ammonium Cocoyl Isethionate, Hydroxypropylcellulose, *Melaleuca Alternifolia (Tea Tree) Flower/Leaf/Stem Extract, Orbignya Oleifera (Babassu) Seed Oil, Tocopheryl Acetate (Vitamin E), Retinyl Palmitate (Vitamin A), Panthenol (Vitamin B5), Glycerin, Tussilago Farfara (Coltsfoot) Flower Extract, Achillea Millefolium (Yarrow), Equisetum Arvense (Horsetail), *Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Althaea Officinalis (Marshmallow) roqt, Chamomilla Recutita (Chamomile) Flower Extract, Melissa Officinalis (Lemon Balm) Leaf Extract, *Thymus Vulgaris (Thyme) Extract, Polysorbate 20, Citric Acid, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Chloride, Parfum (Fragrance).

Jak możecie zobaczyć wyżej skład został wzbogacony o szereg ziół: podbiał pospolity, krwawnik, skrzyp, rozmaryn, prawoślaz, rumianek, melisę oraz tymianek. Taki zespół składników obecny jest w każdym szamponie Petal. Oczywiście wersja Tree Tree została wzbogacona o ekstrakt z drzewka herbacianego, który wykazuje silne działanie antygrzybiczne, antybakteryjne oraz antyseptyczne. Dokonując analizy składu można zauważyć, że szampon zawiera wiele składników wpływających na ograniczenie wydzielania sebum, zahamowanie powstawania łupieżu, regulację pracy gruczołów łojowych, ale również ziół odpowiadających za złagodzenie oraz nawilżenie skalpu.




Szampon zamknięty jest w buteleczce o pojemności 355 ml. Cała szata graficzna, a w tym przede wszystkim wielki napis umieszczony na nakrętce, wskazują niewątpliwie, iż jest to produkt organiczny, którego INCI oparte jest na składnikach naturalnych. Bardzo wygodna forma zamknięcia sprawia, że produkt błyskawicznie wydobywa się z opakowania, nie ma ryzyka wylania czy też przypadkowego wyciśnięcia większej ilości szamponu niż potrzebujemy. 
Jeżeli znacie zapach olejku z drzewka herbacianego, to jest to właśnie ten zapach, który dominuje w produkcie. Jest to zapach bez wątpienia bardzo odświeżający, aczkolwiek nie każdemu może przypaść do gustu.
Konsystencja szamponu jest natomiast mocno żelowa i przezroczysta. W kontakcie z wodą produkt nabiera objętości, bardzo dobrze i szybko się pieni. Biorąc pod uwagę fakt, iż w składzie nie ma silnego detergentu, jest to wielki plus :) 




Mimo całego zachwytu nad składem, opakowaniem oraz konsystencją i wydajnością szamponu nie jestem do końca zadowolona z jego działania. Tea Tree świetnie oczyszcza skórę głowy i przynosi ukojenie. Mam wrażenie, że ekstrakt z drzewka herbacianego daje tuż po aplikacji uczucie lekkiego chłodzenia, co na pewno świetnie sprawdzi się latem. Niestety szampon nie wpłynął w żadnym stopniu na towarzyszący mi od kilku miesięcy drobny problem z łupieżem suchym, jak również nie zniwelował towarzyszącego mu czasem uczucia swędzenia. Muszę przyznać, że ze względu na obecność drzewka herbacianego pokrywałam w tym produkcie wielkie nadzieje. Oprócz tego nie zauważyłam odżywczego działania szamponu, który miały zagwarantować takie składniki jak: olejek z babassu, witamina A, E oraz B5
Wielki plus za to, że szampon, który ma w swoim składzie mnóstwo ziół w żadnym stopniu nie plącze włosów! Byłam tym faktem wielce zdziwiona, ponieważ moje doświadczenia z szamponami ziołowymi są nieco inne :) Petal Fresh tworzył na włosach miękką otoczkę, dzięki której po myciu włosy nie były ani szorstkie, ani matowe. 
Podsumowując, poleciłabym tę wersję Petal Fresh wszystkim tym, którzy poszukują produktu z dobrym, organicznym składem, który byłby w stanie oczyścić skórę głowy. Niestety do zwalczania łupieżu i świądu może być to za mało. Oprócz tego, w związku z faktem, iż jest to produkt ziołowy, raczej nie nadaje się do codziennego używania, bo może przesuszyć włoski. 

Cena: ok. 20 zł


Jestem ciekawa czy stosowałyście już produkty Petal Fresh!
Dajcie znać, jakie są Wasze ulubione produkty
 do oczyszczania skalpu albo do walki z łupieżem :)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...