sobota, 9 listopada 2013

Odkrycie października : Szampon Aleppo od Planeta Organica

 


Od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem sprawienia sobie, któregoś ze słynnych kosmetyków rosyjskich. Wybór jest ogromny, może przyprawić o zawrót głowy - najchętniej spróbowałabym wszystko (i taki mam zamiar!). Mój pierwszy wybór padł na Szampon Aleppo od Planeta Organica, ktory jest przeznaczony dla wszystkich rodzajów włosów. Produkt ma bardzo bogaty skład a jego zadaniem jest odżywienie włosów. Jak się sprawdził? Zapraszam na recenzję. 


 
 
Szampon z Aleppo odkrywa tajemnicę pięknych włosów arabskich kobiet, przenosi nas w atmosferę wschodniej baśni. Tworząc szampon z Aleppo posłużyliśmy się dawną, niezmienianą od stuleci recepturą. Szampon zawiera organiczną oliwę z oliwek, ekstrakt z owocu figi, czarny kminek, i różę damasceńską. 
Zawiera certyfikowane organiczne składniki
Nie zawiera SLS i parabenów.


Składniki aktywne: 

Organiczna oliwa z oliwek (Organic Olea Europaea Fruit Oil) -  zawiera  witaminy A, B, C, D, E, F, K, wiele minerałów, aminokwasów, białek i antyseptyków. Tak cenny zestaw aktywizuje pracę gruczołów łojowych, dając  włosom wszystkie niezbędne dla ich zdrowia substancje. 
Owoce figi (Ficus Carica (Fig) Fruit Extract) -  bogate w witaminy A i C, zawierają ficynę -roślinny enzym, pektyny, cukry i polisacharydy, dzięki czemu  intensywnie odżywiają, zmiękczają włosy i odnawiają ich strukturę. 
Czarny kminek (Nigella Sativa Seed Extract) - dodaje włosom miękkości, nasycając skórę głowy przeciwutleniaczami. 
Róża damasceńska (Organic Rosa Damascena Flower Oil) -  podtrzymuje optymalny bilans nawilżenia  włosów, chroniąc je przed skutkami promieniowania UV.





 
INCI: Aqua with infusions of Organic Olea Europaea Fruit Oil, Ficus Carica (Fig) Fruit Extract, Nigella Sativa Seed Extract, Organic Rosa Damascena Flower Oil (róża damasceńska), Cedrus Atlantica Bark Oil (cedr atlantycki), Thymus Vulgaris Oil (tymianek), Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil (olej z pestek winogron), Crocus Sativus Oil (szafran); Magnesium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Lauryl Glucoside, Decyl Glucoside, Potassium Olivate, Glycol Distearate, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Sodium Chloride, Parfum, Citric Acid.


W składzie znajdziemy oliwę z oliwek, ekstrakt z figi, ekstrakt z czarnego kminku, olejek z róży damasceńskiej, olejek z cedru atlaskiego, olejek tymiankowy, olejek z pestek winogron oraz olejek szafranowy.

 
Zaczynając tradycyjnie od opakowania, już na pierwszy rzut oka możemy zobaczyć, że szampon odstaje od reszty. Opakowanie z dozownikiem jest jak dla mnie świetnym rozwiązaniem - pozwala lepiej wydostać z opakowania taką ilość szamponu, jaką chcemy, a jeśli w trakcie mycia potrzebujemy dołożyć jeszcze trochę, to z pewnością nie ubrudzimy butelki w pianie. Opakowanie moim zdaniem jest bardzo fajne, orientalne, a ja jako typowa estetka zwracam na to dużą uwagę :)


 


W środku buteleczki ukryty jest szampon o zielonkawym zabarwieniu i dosyć słodkim oraz mocnym, ale zdecydowanie nie drażniącym zapachu (dla tych, którzy lubią zapachy orientu). Jeśli chodzi o utrzymywanie się zapachu na włosach - czytałam, że się utrzymuje. Sama nie mogę w tej kwestii nic powiedzieć, ponieważ zawsze po myciu stosuję odżywkę, która skutecznie ten zapach niweluje. 

Początkowo miałam problem ze spienieniem szamponu - myślałam, że to sprawka moich odpornych na wodę niskoporowatych włosów oraz braku SLS w składzie. Postanowiłam spróbować go lekko spienić na dłoni i problem zniknął :) Szampon ładnie się rozprowadza, łatwo zmywa i zmywa również oleje. Bardzo zaskoczył mnie fakt, że tak dobrze oczyszcza włosy pomimo braku silnych detergentów w składzie.



 

Włosy po umyciu są miękkie, sypkie oraz gładkie w dotyku. Podczas mycia szampon nie plącze włosów.  Po zastosowaniu szamponu aleppo włosy wydają się być nawilżone i odżywione. Według mnie jest to rezultat działania tych wszystkich składników aktywnych, które na dodatek są na początku składu!  Taki olejowy mix nie spowodował u mnie obciążenia włosów (a o to łatwo).

 Cena : ok. 18,50 zł.


Moje włosomaniactwo jest dosyć umiarkowane. Coraz bardziej staram się używać produktów bazujących na ekstraktach i olejach roślinnych. Według mnie należy czerpać z natury jak najwięcej. Odkąd zaczęłam używać szamponu moje włosy uległy wielkiej zmianie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to tylko i wyłącznie zasługa szamponu - w grę wchodzą również oleje, maski czy odżywki. Jeśli gdzieś z tyłu głowy krąży Wam myśl o tym, żeby zmienić swoją pielęgnację na bardziej naturalną, według mnie zdecydowanie warto dać temu szansę. 
Jeśli chodzi o moją pielęgnację włosów, w tym miesiącu na pewno pojawi się aktualizacja. 
Tymczasem mam wielką chęć na jeszcze więcej rosyjskich specyfików!



Co sądzicie o rosyjskich produktach? Macie swoje ulubione?
Co możecie polecić?






poniedziałek, 28 października 2013

Challenge accepted: idealny brzuch, uda i pośladki w 30 dni

Hej Dziewczyny!

To pierwszy tego typu post u mnie na blogu, ale gdy tylko zobaczyłam tą akcję u Być idealną stwierdziłam, że muszę się nią z Wami natychmiast podzielić.

Sprawa jest prosta. Zbliża się zima, więcej czasu spędzamy w domu, mniej się ruszamy ... chyba że do lodówki :) Od 3 lat zauważam u siebie spadek formy spowodowany najzwyczajniej brakiem ćwiczeń. W zasadzie nigdy nie miałam problemów z wagą - do tego roku. Brzuch nie wygląda już tak jak kiedyś a i ja nie czuję się w najlepszej kondycji. Warto pamiętać, że nasz mózg przyzwyczaja się do stanu naszego ciała - ja nazywam to stand-by. Jeśli ciało się nie rusza, mózg również zwalnia - jesteśmy ospałe i "nieprzytomne".

Nie lubię ćwiczeń - to chyba mój największy problem. Jest mi ciężko znaleźć coś dla siebie i ciężko jest się zmotywować do ruszenia tyłka z kanapy :) Oglądałam wiele filmików i w końcu znalazłam coś fajnego - Mel B! W dzieciństwie namiętnie słuchałam Spice Girls a teraz wypalam mięśnie z jedną z nich.


 

Wyzwanie zostało utworzone przez Tablicę Motywacji w formie wydarzenia na facebooku (klik). Przeznaczone jest dla dziewczyn, które jeszcze nie zaczęły ćwiczyć (typu ja) oraz tych, które szukają nowych treningów o średniej intensywności. 

O co chodzi? 


Przez miesiąc będziemy się skupiać, na newralgicznych partiach naszego ciała tj :
Brzuch , uda i pośladki !
Podejmij ze mną to wyzwanie, by już za miesiąc, moc się cieszyć efektami :)

Przedstawiam zestaw ćwiczeń z MEL B :

1). Rozgrzewka: 5 min 


2). Brzuch: 10 min 

ABS: 8 min 


3). Pośladki: 10 min 

4). Nogi: 10 min 


5). Rozciągające: 5 min 



+ Boczki z Tiffany :

+ Cardio, jeśli komuś zależy na dodatkowym spaleniu:  



Ćwiczenia dają wycisk. Początkowe dni są dosyć trudne, ale później ćwiczenia sprawiają wielką radość! 

Wyzwanie trwa 30 dni. Oprócz obowiązkowego zestawu Mel B., co drugi dzień dołączamy również Tiffany (bardzo miłe ćwiczenia, połączone z tańcem, bardzo kobiece). Po 6 dniach robimy 1 dzień przerwy na regenerację.

Bardzo ważna jest również kwestia odpowiedniej diety. Wiem, że eliminacja wszystkiego co złe i be może być trudna, dlatego warto robić to stopniowo. Jeśli nie bardzo orientujemy się w dietach i zdrowym odżywianiu to warto obejrzeć porady Mel :)




Do wyzwania dołączyło już ok. 1 500 osób. Dołączyć możesz i Ty :) 

Ja mówię : challenge accepted !

Na koniec kilka inspiracji :







piątek, 25 października 2013

Aromaterapia: Mój sprawdzony sposób na przeziębienie


Nareszcie słonko! Od razu chce się człowiekowi żyć, działać - przynajmniej ja tak sobie ładuję baterie :) Jako że aura jest ostatnio zmienna, stwierdziłam, że oto dziś nadeszła ta chwila, w której powinnam się z Wami podzielić moim sposobem na przeziębienie, o które teraz nie trudno. 

Od pewnego czasu jestem zafiksowana na aromaterapię. Wszystko zaczęło się od zakupu olejku lawendowego w czasie, kiedy miałam problemy z zasypianiem. W opakowaniu znalazłam ulotkę, którą zaczęłam błyskawicznie analizować, wchłaniać i tak oto połknęłam bakcyla. Jako że nie lubię łykać tabletek i robię to w ostateczności, aromaterapia stała się dla mnie świetnym rozwiązaniem. Poza tym byłam po prostu strasznie ciekawa czy to w ogóle działa (plus czasem się zastanawiam czy ktoś w mojej rodzinie nie był miejscową zielarką albo czarownicą :) ).

I tak zagłębiając się w to coraz bardziej odkryłam swój sprawdzony sposób na walkę z przeziębieniem - olejek z drzewka herbacianego. 


Olejek z drzewka herbacianego uzyskiwany jest z liści drzewa występującego w Australii. Nazwa drzewa jest myląca, ponieważ nie ma ono akurat nic wspólnego z herbatą.. Nazwa ta pochodzi z czasów podróży kapitana Cooka i pierwszych kolonizatorów Australii, którzy używali liści tego drzewa do sporządzania leczniczej herbaty. Dobroczynne działanie liści drzewa herbacianego było znane już Aborygenom, rdzennym mieszkańcom Australii. Stosowali je rozgniecione na papkę do dezynfekcji ran i leczenia oparzeń. 



 



Piękne, prawda? :)



 

Olejek znany jest w szczególności ze swych właściwości antybakteryjnych i antywirusowych. Jego zastosowanie jest bardzo szerokie i na pewno przybliżę je Wam niebawem, ale dziś skupimy się na samym przeziębieniu :)

Badania mikrobiologiczne wykazały, że olejek z drzewka herbacianego niszczy wiele bakterii Gram-dodatnich i Gram-ujemnych, w tym bakterie odpowiedzialne za liczne choroby dróg oddechowych. Dlatego też inhalacje z wykorzystaniem tego olejku polecane są przy zapaleniu zatok, chorobach gardła, uciążliwym kaszlu. 

Ja sama znalazłam dla siebie jeszcze inną metodę. Inhalacje mnie męczą, ale bardzo lubię poleżeć w wannie. Postanowiłam zatem połączyć te wszystkie czynności w jedną. Mam na myśli oczywiście kąpiel z dodatkiem olejku :)
Na polskim rynku mamy do wyboru kilka firm oferujących olejki z drzewka herbacianego, ale niezależnie od marki przyjmuje się, że standardowo wystarczy zakroplić od 4 do 15 kropel na  pół-3/4 wanny ciepłej wody (takie informacje możemy znaleźć na opakowaniu).
Rezultat : po pierwsze wdychamy wilgotne powietrze zaromatyzowane olejkiem, a więc mamy inhalację, po drugie olejek działa bakteriobójczo na naszą skórę, co pomoże np w zaleczeniu i powstrzymaniu powstawania zmian skórnych.

Zapach olejku nie spodoba się każdemu, zdecydowanie nie pachnie jak herbata! Nie jest natomiast uciążliwy tak jak np olejek pichtowy. 


Bawicie się czasem aromaterapią? Co o niej sądzicie?

 



niedziela, 20 października 2013

Kakaowe love? Palmer's : Bezzapachowy nawilżający balsam do ciała



Chociaż pogoda ostatnio nie sprzyja, dni są coraz krótsze a mróz zaczyna zbliżać się wielkimi krokami, jesień ma swoje uroki. Dla takich domatorów jak ja to nie lada gratka - kocyk, herbatka albo wino, książka, domowe spa, film. RELAKS. W dodatku to właśnie jesienią zaczynam zwracać większą uwagę na pielęgnację, w szczególności na nawilżenie skóry. Nadchodzące mrozy i buchające ciepełkiem kaloryfery na pewno nie są naszymi pielęgnacyjnymi sprzymierzeńcami. Dobierając produkty pielęgnacyjne dla siebie, zwracam uwagę nie tylko na obietnice producenta i skład, ale również staram się zadziałać na swoje zmysły i mieć z tej pielęgnacji jak największą radochę :)
Takim właśnie sposobem trafił do mnie balsam od Palmer's.

E.T. Browne Drug Company to amerykańska firma z wieloletnim doświadczeniem w produkcji profesjonalnych dermokosmetyków do pielęgnacji skóry. Palmer’s Cocao Butter Formula to unikalna linia produktów obecnych w Stanach Zjednoczonych od 160 lat, obecnie dermokosmetyki Palmer’s to nr 1 na świecie produktów na bazie masła kakaowego. Generalnie Palmer's robi furorę na zachodzie, u nas dopiero raczkuje, ale powoli zdobywa swoich sympatyków. Z tego co widziałam, firma ma do zaoferowania również produkty do włosów, ale do tej pory natknęłam się jedynie na balsamy. Dorwać je można oczywiście w aptece.

 <werble> Oto zatem mój kakaowy nabytek


 

Bezzapachowy nawilżający balsam do ciała
Unikalna formuła na bazie masła kakaowego wzbogacona witaminą E o wyjątkowym działaniu nawilżającym i natłuszczającym, dzięki czemu skóra staje się miękka i gładka. Bezzapachowa formuła balsamu stworzona do wyjątkowo wrażliwej skóry eliminuje objawy suchości, przywraca odpowiednią gładkość i miękkość zapobiegając podrażnieniom, zaczerwienieniom i rozstępom skóry. 
Idealny balsam nawilżający po opalaniu, może być stosowany w okresie ciąży i laktacji.




 
INCI : Water (Aqua), Theobroma Cacao (Cocoa) Extract, Elaeis Guineensis (Palm) Oil, Glycerin, Petrolatum, Glyceryl Stearate,  Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Propylene Glycol, Paraffinum Liquidum, Cetyl Alcohol, Dimethicone, PEG-8 Stearate, Hydroxyethylcellulose, Tocopheryl Acetate, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Extract, Behentrimonium Methosulfate, Butylene Glycol, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Extract, Phenoxyethanol, Methylisothiazolinone, Yellow 5, Orange 4. 

 
Balsam zamknięty jest w butelce wykonanej z twardego tworzywa. Opakowanie jest solidne, dosyć lekkie, a dołączona pompka jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Niestety przy denkowaniu mogą pojawić się problemy z wydobyciem resztek (które to resztki starczają na pewno na kilka aplikacji). Pompka nie daje tutaj rady wydobyć zalegającego na dnie balsamu. W takiej sytuacji wystarczy otworzyć opakowanie i nim wstrząsnąć, rozcinania bym nie polecała, bo opakowanie to naprawdę twardy plastik.


 


Konsystencja jest na moje oko typowa dla maseł - dosyć gęsta i nieco tłustawa, chociaż w swym życiu spotkałam się również z masłami nieco lejącymi. Tak czy siak - Palmer's odzwierciedla moją ideę masła do ciała :)

Jak możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej balsam ma nieco żółtawe zabarwienie. Co do zapachu... No właśnie. Balsam miał być bezzapachowy. Dlaczego skusiłam się na taką wersję? Bo zdarzyło mi się zakupić balsamy, które jak dla mnie pachniały zbyt mocno, czyt. śmierdziały, i ich używanie było dla mnie wręcz traumatyczne - jako że nie lubię niczego marnować, dzielnie je denkowałam. Wersja bezzapachowa była dla mnie ciekawą alternatywą. I tak ku mojemu zdziwieniu balsam pachnie!  Ale jak ... pięknym kakao! Pogrzebałam troszkę w sieci i okazało się, że wersja zapachowa jest niekoniecznie fajna, bo da się tam wyczuć jakąś chemiczną nutę. W tym wypadku da się wyczuć jedynie masło kakaowe, które dla mnie pachnie ślicznie (ale nie dla każdego przypadnie do gustu - mój P. powiedział, że śmierdzi, ale jest facetem więc się nie zna ;) ).


 


Balsam rozsmarowuje się dosyć łatwo, chociaż miewa tendencję do pozostawiania białych smug. W miarę szybko się wchłania (choć nie błyskawicznie)  i nie pozostawia tłustej warstewki. Jego działanie określiłabym jako nawilżająco-natłuszczające. W zasadzie trudno jest mi to rozgraniczyć. Balsam ma na pewno nieco cięższą konsystencję i tutaj zakwalifikowałabym go jako tłusty. Tak jak wspomniałam, nie pozostawia jednak tłustej warstwy a skóra po jego użyciu staje się nawilżona (gdy już się porządnie wchłonie). Po użyciu balsamu skóra jest zrelaksowana, znika napięcie, suchość, uczucie swędzenia. Oprócz tego dostajemy w pakiecie miękkość i gładkość.

Wiem, że w aptekach można znaleźć kilka wersji balsamów Palmer's - niektóre robią furorę, inne z kolei okazują się kompletnymi klapami (chociaż w dalszym ciągu można napotkać na problemy ze znalezieniem recenzji produktów tej marki). U mnie bezzapachowa wersja oparta na formule masła kakaowego sprawiła się wyśmienicie a nakładanie balsamu dzięki zapachowi kakao stało się bardzo miłą czynnością :)




Znacie Palmer's ? Lubicie?


piątek, 11 października 2013

Miłość od pierwszego poniuchania : Yankee Candle Salted Carmel

 


Wszyscy mają Yankee Candle, mam i ja!  W końcu dorobiłam się swoich własnych egzemplarzy. Bardzo długo zastanawiałam się nad kupnem, miałam zamawiać z sieci aż tu nagle dopadłam je na jednym ze stoisk w centrum handlowym. Radości było co nie miara, chociaż drobne obawy też. 

Yankee Candle to świeczki, które zrobiły furorę. Nie raz czytałam posty-peany, w których dziewczyny zachwycały się magią ich zapachów. Wiedziałam, że musi być w nich coś wyjątkowego, ale ... Nie lubię mocnych zapachów. Szybko zaczyna doskwierać mi silny ból głowy, potem nudności. Byłam ciekawa, ale nieco sceptyczna. Postanowiłam jednak spróbować.

Tym sposobem trafiły do mnie 2 woski : Salted Carmel z kolekcji jesiennej oraz Mandarin Cranberry.
Dziś zapraszam Was na karmelową recenzję ;)



 


Wszystkie woski Yankee Candle przypominają małe, urocze tarteletki. Salted Carmel wyglądał i pachniał smakowicie od samego otwarcia - jak ciasteczko, które chciałabym natychmiast zjeść. Na szczęście pohamowałam swój apetyt i odpaliłam kominek. 


 


Wosk topi się bardzo szybko. A to, co ten zapach wyprawiał z moimi nozdrzami, wprawiło mnie w osłupienie. Chyba nigdy nie miałam takich węchowych doznań !

Na początku zapach jest dwuskładnikowy. Najpierw dotarła do mnie słodka nuta, którą na koniec dopełniał mocny słony akcent. Później zapach stał się bardzo słodki i w tym miejscu wzięły górę moje obawy - to nie dla mnie. Postanowiłam jednak dać szansę swoim nosowym eksperymentom. Ku mojej radości słodycz i sól połączyły się w bardzo przyjemny zapach. Gdy całości dopełnił zapach karmelu, skapitulowałam. Oddaję cześć tym świeczkom, mogę je wąchać godzinami i cieszę się tym jak mała dziewczynka! Pokój wypełnia ciepły, przytulny aromat: karmel, który nie jest przesłodki, karmel z domieszką soli. Kompozycja idealna. 

Gdy tak wącham Salted Carmel, to na myśl przychodzą mi cukierki krówki. 


 

Na koniec zamieszczam jeszcze opis ze sklepu internetowego: 

"Wygląda jak słodka tarta i pachnie jak najlepsza, cukiernicza delicja! Wosk Salted Caramel to zjawiskowe połączenie mocno przypieczonego, trzcinowego cukru z dodatkiem orientalnej wanilii najlepszego sortu. Żeby nie było mdło, całość została delikatnie oprószona gruboziarnistą solą morską, która doskonale balansuje słodycz deseru i sprawia, że przysmak nigdy się nie nudzi, nigdy nie powszednieje. Tak doprawiony karmel to miszmasz słodkich i słonych esencji, które kojarzą się z rodzinnym ciepłem czy z domowymi wypiekami i które – jak na wyjątkowe łakocie przystało – są najlepszym sposobem na przetrwanie ciężkich, mocno depresyjnych jesiennych wieczorów."

                                                                                                                             goodies.pl 

Podpisuję się pod tym obiema rękami! W kolejce czeka na mnie jeszcze mocno owocowa mieszanka mandarynki i żurawiny, która mam nadzieje ociepli mi chłodne, jesienne wieczory. Wpadłam w miłość do Yankee Candle jak przysłowiowa śliwka w kompot i mam ochotę na więcej, dużo więcej. Jestem oczarowana zapachami z kolekcji zimowej i zapewne niebawem woski trafią do mojego koszyka. 


Lubicie Yankee? Jakie są Wasze ulubione zapachy? 
Co polecacie? 



środa, 9 października 2013

Projekt denko : Wrzesień 2013




Zapóźniona, ale jestem ! :) Pochłonęły mnie podróże, życie studenckie, sprzątanie - słowem : ogarnianie życia. Mam dosyć napięty grafik, biegam z wywieszonym jęzorem, siedzę JUŻ po nos w kodeksach i zaczęłam wpadać w kosmetyczną depresję. No bo jak to tak : brak czasu na posty, brak czasu na wędrówki po drogeriach, brak czasu na tzw. upiększanie. Po namyśle stwierdziłam, że nie - muszę znaleźć czas dla siebie, wystarczy się odpowiednio zorganizować. I tak oto wracam z wrześniowym denkiem, nieco opóźnionym czasowo, ale cóż. 

Moim wielkim planem na wrzesień było zdenkowanie bardzo wielu rzeczy, żeby nie taszczyć ze sobą torby wypchanej kosmetykami. Patrząc na swoje zużycie przychodzi mi do głowy tylko jedno : warto mieć marzenia. Tak czy siak, zapraszam Was do lektury :)





We wrześniu udało mi się opróżnić 2 opakowania odżywek. Garnier Ultra Doux awokado & masło karite to klasyk, który każda włosomaniaczka przynajmniej raz miała w swojej kolekcji. Ja typową włosomaniaczką nie jestem, ale pochlebne recenzje zdecydowanie skłoniły mnie do zakupu. Odżywce daję wielki plus za dobry skład i braku alkoholu denat. Rzeczywiście po jej użyciu włosy są miękkie, sypkie, błyszczące, milusie w dotyku. Niestety u mnie nieco obciążała włosy, co skutkowało przyklapem, którego nie znoszę. Myślę, że jeszcze kiedyś znajdzie się w mojej kolekcji, bo działa bardzo fajnie i w dodatku jest bardzo tania. Nie zapałałam jednak do niej wielką miłością. 



 



Kolejnym odżywkowym zużyciem była odżywka L'OREAL Professionnel Absolut Repair cellular z kwasem mlekowym. Moją pełną recenzję możecie znaleźć tu. Wiem, że bardzo wiele dziewczyn jest zadowolonych z tej serii - zwłaszcza z maski - ale mnie ten produkt do końca nie przekonał. Oczywiście znajduję szereg plusów, ale za cenę 40 zł/ odżywka (w salonie fryzjerskim) mogę nabyć ok. 8 odżywek z Garniera, które moje włosy zdecydowanie bardziej lubią. Czysta ekonomia :)



 


Woda termalna z Avene miała okazję stać się główną bohaterką tego posta. Od czasu kiedy pisałam recenzję, nie zmieniłam o tym produkcie zdania. Uważam, że to nie tylko świetny gadżet, ale również bardzo wartościowy produkt. Avene towarzyszyła mi całe lato, stała się moim niezbędnikiem i będę miała z nią bardzo dobre wspomnienia. Naprawdę warto inwestować w wody termalne - i to nie tylko latem :) Obecnie rozpoczęłam testy wody termalnej od Uriage, która jest ponoć lepsza. Jak jest, zobaczymy!




Nie przekonuje mnie pisanie na blogu recenzji produktów typu dezodorant czy płyn do higieny intymnej. Aaaale ... po tym jak zauważyłam swoje żałośnie małe zużycie stwierdziłam, że pokażę Wam mojego roll-on'a , żeby nie było wstydu, że tak mało zdenkowałam ;)

Powiem tak - jeśli antyperspiranty to tylko od Garniera. Nie spotkałam jeszcze żadnej drogeryjnej marki, która by mi tak podpasowała. Niegdyś nie przepadałam za kulkami. Co mnie do nich przekonało? To, że są bardziej wydajne. Ochrona jest, białych śladów nie ma, narzekań nie ma. Mission completed. 



 


Balsam do ciała wygładzająco-nawilżający z serii Piękne Ciało od Soraya ... Śliczny, przyjemnie pachnący, ale dla mnie w dalszym ciągu NIE. Moja recenzja, którą znajdziecie tu, wywołała burzę (jak na mój blog oczywiście). Wiele z Was starało się mnie przekonać, że albo za dużo smarowałam albo za rzadko smarowałam itp. Niestety, u mnie balsam nie sprawdził się tak jak bym tego chciała. Moja skóra jest obecnie bardzo wymagająca i potrzebowała czegoś więcej. Niemniej jednak - bardzo kusi mnie ta czekoladowa wersja! Dla takiego łasucha jak ja to niezła gratka czuć czoko również na skórze :)


 


Taaak, udało mi się również zużyć maseczkę. Hura, hura, hura. Jeśli nagle najdzie mnie chęć na maseczkę nawilżającą zawsze sięgam po Lirene Aqua Nawilżenie. W zasadzie zawsze mam w szafce jedną zapasową saszetkę - na tzw. krytyczną sytuację z angielska tzw. emergency. Moja skóra lubi czasem ni stąd ni zowąd nagle ulec wielkiemu ściągnięciu, wysuszeniu i gdyby nie zapasowa maseczka czułabym się zapewne jak mumia. Maska fantastycznie nawilża, likwiduje napięcie oraz swędzenie. Bardzo szybko się wchłania, nadmiar można z łatwością usunąć za pomocą wacika. Zawsze jestem zadowolona z jej użycia. 

Tym oto sposobem dobijam do końca. Śmiechem żartem, ale fakt, że odnotowuję więcej nabyć niż denek nie wróży najlepsze dla stanu mojego portfela. Mam tendencję do gromadzenia produktów podobnych i uważam, że czas coś z tym zrobić. Publicznie obiecuję,  że w październiku denko będzie większe !


A jak tam Wasze denka?


sobota, 28 września 2013

Moja ulubiona odżywka za grosze

 


Nadszedł czas pakowania i powrotu na studia. Tymczasem ja zamiast "ogarniać życie" siedzę z olejem na głowie i zastanawiam się jak przetransportuje swoją kosmetyczną kolekcję. Stwierdziłam, że najlepszym sposobem będzie podział wszystkiego, co posiadam na to, co jest mi niezbędne i na to, co jest mi niezbędne, ale trochę mniej (bo przecież każdy kosmetyk jest mi niezbędny!). Do moich tzw. must havów zdecydowanie zaliczam dzisiejszego bohatera posta, czyli Isanę do włosów suchych i zniszczonych, którą przyznam ze wstydem poznałam dopiero niedawno "no bo to jakaś Isana i co ona może mi dać". Dziś chciałabym Was przekonać do tego, że warto dać jej szansę :)


 
Odżywka nawilżająca do włosów suchych i zniszczonych intensywnie nawilża włosy suche i zniszczone, nadaje włosom wyjątkowy połysk. Kombinacja wysokojakościowych składników, wzbogacona wartościowym wyciągiem z bawełny zapewnia włosom suchym i zniszczonym odpowiednią dawkę wilgoci i pomaga w utrzymaniu ich poziomu wilgotności. W wyniku intensywnej pielęgnacji włosy mają olśniewający połysk. Przyjemny zapach sprawia, że mycie włosów staje się szczególnym doznaniem. Produkt nie zawiera silikonów i parabenów. 



 


 
INCI:  Aqua, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stereate Se, Propylee Glycol, Niacinamide, Panthenol, Betaine, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Gossypium Herbaceum Seed Extract, Glycerin, Quaternium 87, Behentrimonium Chloride, Isopropyl Alcohol, Stearamidopropyl Dimethyleamine, Parfum, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Linalool, Limonene, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Sodium Hydroxhide, Citric Acid.



 

Odżywka zamknięta jest w plastikowym opakowaniu o pojemności 300 ml. Opakowanie jest lekko przezroczyste w związku z czym możemy z łatwością zobaczyć, ile jeszcze nam produktu zostało. Od połowy możemy mieć niestety problemy z wydobyciem odżywki ze środka. Dla mnie wielki plus za to, że odżywka nie oblepia zatyczki, bo wprost nienawidzę, gdy tak się dzieje!

Konsystencja jest dosyć gęsta, budyniowa i śliska. Według mnie łatwo rozprowadza się na włosach, chociaż trzeba jej nałożyć dosyć sporo - moje włosy ją "wsysają". Spłukuje się również bardzo łatwo i szybko. Zapach jest nieco chemiczny i jak dla mojego nosa zbyt przytłaczający, ale na szczęście nie utrzymuje się na włosach.

Skład jest dosyć prosty, nieprzekombinowany. Nie znajdziemy tam złowrogiego Alcohol Denat, za to Isana funduje nam aloes :)


 


Moje niskoporowate włosy pokochały tą wersję Isany ! W zasadzie polubiły się z nią bardziej niż ze sławetną odżywką Garner Awokado & Masło Karite :) Wielki plus za to, że maska nie obciąża mi włosów - wręcz przeciwnie - dzięki niej moje włosy nabrały objętości, a tego zazwyczaj im brakuje. 
Włosy po niej są niezwykle gęste a przy tym gładkie, sypkie i lśniące. Moje przesuszone końce wyglądają na bardziej zbite, mniej napuszone i nawilżone. Dzięki odżywce włosy rozczesują się bardzo dobrze.
W cenie regularnej możemy ją zakupić w cenie ok. 6 zł, ale w promocji można ją dorwać za 3,99 zł. Dostępna jest oczywiście w każdym Rossmannie :)
Ze względu na zbitą i gęstą konsystencję odżywka jest bardzo wydajna.

Odżywka nadaje się jako baza pod różne włosowe mieszanki. Można ją również śmiało stosować do metody OMO. 




Mam świadomość tego, że Isana nie sprawdzi się na każdych włosach. Jest rzesza fanek, które kochają odżywkę Garniera - u mnie raczej się nie sprawdziła. Z kolei Isana świetnie podpasowała moim niskoporowatym włosom. Myślę, że ze względu na cenę i dostępność warto dać jej szansę - a nuż się sprawdzi :) 




 
Testowałyście taką wersję Isany?
Jakie są Wasze ulubione odżywki?


wtorek, 24 września 2013

Mój ulubiony nudziak - Rimmel Lycra Pro 365

 


Hej! Hej!  Czy to wiosna czy to lato czy to jesień albo zima nudziaki i czerwienie zawsze królują na moich paznokciach. To miłość bezgraniczna albo mówiąc prościej - moja mała obsesja. Gdybym musiała wyrzucić wszystkie lakiery, które mam i zostawić tylko 1 miałabym konflikt tragiczny między czerwienią a nudziakiem właśnie. Dla niektórych takie jasne odcienie mogą wydawać się mdłe, "bezpłciowe", nijakie - dla mnie są piękne w swojej prostocie. Dlaczego je tak polubiłam? Zawsze wyglądają dobrze i mimo, że wydają się być podobne, każdy jest w zasadzie inny. Dziś chciałabym Wam pokazać mojego nudziakowego ulubieńca  - Rimmel Lycra Pro 365 Beige Style. 


 


Lakier pochodzi z kolekcji Lycra Pro, którą bardzo sobie cenię przede wszystkim za trwałość oraz krycie.  Nie zdarzyło mi się jeszcze natrafić na lakier, który przebiłby tą serię - w półce tzw. średniocenowej. Beige Style zamknięty jest w 12 ml buteleczce a producent już na opakowaniu chwali się innowacyjnym rozwiązaniem. Tzw. maxi brush to pędzelek o rewolucyjnej szerokości, który posiada ponad 800 włókien zaprojektowanych do każdego kształtu paznokcia.




Pędzelek bardzo przypadł mi do gustu. Rzeczywiście jest dosyć szeroki i zaokrąglony przez co aplikacja jest bardzo przyjemna i co najważniejsze dokładna. Zazwyczaj równe pomalowanie paznokcia przewyższa moje zdolności manualne – z pomocą tego pędzelka nawet ja jestem w stanie sprawić sobie porządny manicure. Jeśli chodzi o warstwy to przy Beige Style jedna może być niewystarczająca, ponieważ pojawiają się lekkie prześwity. Do pełnego krycia wystarczają dwie warstwy. Wielkim plusem jest również szybki czas wysuszenia i to bez użycia specjalnych preparatów (szczególnie dla takich niecierpliwców jak ja ;) ). Jeśli chodzi o trwałość to również jestem pod wrażeniem. Lakier nie odpryskuje, nie straszne mu sprzątanie a w tym zabójcze zmywanie naczyń. Z czasem może się jedynie zacząć ścierać.


A tak oto lakier prezentuje się na moich paznokciach (postaram się zaprezentować je jak najmniej drastycznie):


 




Co sądzicie o tym odcieniu? Lubicie nudziaki?

 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...